Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Jeszcze raz splunęłam krwią w chustkę. - Aj-ja! - krzyknęła, odskakując.
Pokazałam jej termos z odstraszającym pościg “japoń­skim sokiem". Potem zaczęłam się śmiać i nie potrafiłam przestać. Oszalałam z radości i ulgi.
- Cały czas umierałam z niepokoju, a ty sobie żarty stroisz - narzekała GaoLing.
Umieściliśmy dziewczynki w domach byłych uczennic. W ciągu następnych lat niektóre wyszły za mąż, inne zmarły, jeszcze inne przyjeżdżały odwiedzić nas jako przy­branych rodziców. GaoLing i ja zamieszkałyśmy w poko­jach z tyłu starego sklepu z tuszem w Dzielnicy Glazuro­wania Naczyń. Zabrałyśmy ze sobą Nauczyciela Pana i Siostrę Yu. Co do męża GaoLing, wszyscy mieliśmy na­dzieję, że nie żyje.
Oczywiście, złościłam się nad wyraz, że właścicielem sklepu jest rodzina Changów. Od śmierci Drogiej Cioci nie myślałam zbyt często o trumniarzu. Teraz rozkazywał nam sprzedawać więcej tuszu, sprzedawać szybciej. Człowiek, który zabił mojego dziadka i ojca, który przysporzył Dro­giej Cioci tylu cierpień, że zrujnowała własne życie. Do­szłam jednak do wniosku, że jeśli szuka się odwetu, nale­ży być blisko osoby, którą chce się zniszczyć. Postanowiłam zamieszkać w sklepie, bo tak było praktyczniej. Tymcza­sem mogłam obmyślać plany zemsty.
Na szczęście ojciec Changa nie niepokoił nas za bardzo w sprawach interesu. Tusz sprzedawał się dobrze, o wiele lepiej niż przed naszym przybyciem. Dlatego że ruszyły­śmy głową. Była wojna. Kto miał tyle spokoju i czasu, by trzeć tusz, medytując nad tym, co ma napisać? Zauważyły­śmy też, że rodzina Changów obniżyła jakość składników, więc pałeczki i kostki łatwo się kruszyły. To Nauczyciel Pan podsunął pomysł, żeby robić tusz błyskawiczny. Starły­śmy tani tusz, zmieszałyśmy z wodą i nalałyśmy do małych słoiczków, które kupiłyśmy za grosze od podupadającej apteki.
Nauczyciel Pan okazał się bardzo dobrym sprzedawcą. Miał maniery i charakter pisma starego uczonego, co pomagało przekonać klientów o doskonałej jakości naszego błyskawicznego tuszu, choć w rzeczywistości wcale nie był tak wyśmienity. Jednak aby zademonstrować jego walory, Nauczyciel Pan musiał bardzo uważać, żeby nie pisać ni­czego, co mogło zostać zinterpretowane jako antyjapońskie lub profeudalne, chrześcijańskie lub komunistyczne. Nie było to proste zadanie. Kiedyś postanowił pisać o je­dzeniu. Na pozór nie kryło się w tym żadne niebezpieczeń­stwo. Napisał więc “Rzepy smakują najlepiej z maryna­ty", GaoLing jednak niepokoiła się, czy nie zostanie to odczytane albo jako obelga dla Japończyków, albo przymilanie się Japończykom, ponieważ rzepa jest podobna do rzodkwi, japońskiego przysmaku. Nauczyciel Pan napisał więc: “Ojciec, Matka, Brat, Siostra". Siostra Yu powiedzia­ła, że wygląda to jak lista osób, które zginęły, i dlatego mo­że oznaczać protest przeciw okupacji.
- To może być także przejaw sentymentu wobec konfucjańskich zasad rodzinnych - dodała GaoLing. - Chęć powrotu do czasów cesarskich.
Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, w słońcu, gwiazdach, kierunkach wiatru, bo każdego z nas niepoko­iły różne skojarzenia. Każda liczba, kolor i zwierzę miały złe znaczenie. Każde słowo mogło brzmieć podobnie do in­nego. W końcu wpadłam na najlepszy pomysł, który został zaakceptowany. Napis brzmiał: “Proszę wypróbować nasz tusz błyskawiczny. Tani i łatwy w użyciu".
Podejrzewaliśmy, że wielu studentów uniwersytetu, ku­pujących nasz tusz, to komunistyczni rewolucjoniści, malu­jący plakaty propagandowe, które rozlepiano na murach w środku nocy. Plakaty głosiły: “Walczmy razem". Rachunki prowadziła Siostra Yu i nie była zbyt surowa, gdy biedniejsi studenci mieli za mało pieniędzy, żeby zapłacić za tusz.
- Zapłać, ile masz - mówiła. - Student musi mieć za­wsze dość tuszu do nauki.
Siostra Yu dbała także, abyśmy mieli pieniądze dla sie­bie i aby ojciec Changa nie zauważył, że brakuje jakiejś sumy.
Kiedy w 1945 roku skończyła się wojna, nie musieliśmy się już przejmować ukrytymi znaczeniami słów, które mo­gły nam przysporzyć kłopotów z Japończykami. Na ulicach przez cały dzień wybuchały petardy i panował nastrój nerwowej radości. Z dnia na dzień w mieście zaczęli się tło­czyć sprzedawcy najwymyślniejszych smakołyków i wróż­bici, głoszący tylko najlepsze wiadomości. GaoLing uzna­ła, że to dobry dzień, by zapytać o swój los. Razem z Siostrą Yu postanowiłyśmy jej towarzyszyć.