Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- On też nie. Eliardzie, wędrując przez Ymris, wi­działem rebeliancką armię. Służą w niej ludzie, którzy już umarli, a dalej walczą, bo ich ciałami zawładnęło coś nieludzkiego. Jakie masz zabezpieczenie na wypa­dek, gdyby postanowili najechać na Hed?
Eliard odchrząknął.
- Najwyższego - mruknął i zaraz krew odpłynęła mu z twarzy. - Morgonie - szepnął.
- Tak. - Morgon zacisnął pięści. - Umarłe dzieci nazwały mnie człowiekiem pokoju, ale ja uważam, że swoimi poczynaniami wprowadzam tylko chaos. Eliar­dzie, rozmawiałem w Anuin z Duakem, jak zabezpie­czyć Hed przed ewentualną napaścią. Zaoferował mi ludzi i okręty wojenne.
- I z nimi tu przybyłeś?
- Na statku kupieckim, którym przypłynęliśmy do Tol, oprócz zwyczajnego ładunku znajdują się zbrojni królowie i lordowie, wielcy wojownicy Trzech Pro­wincji...
- Królowie? - Eliard ścisnął brata za ramię.
- Rozumieją prawo ziemi i znają się na wojennym rzemiośle. Nie zrozumieją Hed, ale będą za nią wal­czyć. Są...
- Sprowadziłeś na Hed upiory An? - wyszeptał Eliard. - Są teraz w Tol?
- Dalsze sześć statków czeka w Caithnard...
- Morgonie z Hed, czyś ty zmysły postradał?! - Eliard wpił się palcami w ramię brata. Morgon stę­żał, Eliard puścił go, odwrócił się gwałtownie i rąb­nął pięścią w tacę, strącając z niej wszystko prócz dzba­na z mlekiem, który moment wcześniej podniosła Tri­stan. Dziewczyna siedziała teraz blada, tuląc dzban do piersi, i szeroko rozwartymi oczyma patrzyła na Eliar­da, który krzyczał:
- Morgonie, słyszałem opowieści o chaosie panują­cym w An! O zwierzętach, które przepędza się po no­cach, aż padną z wyczerpania, i o plonach gnijących na polu, bo nikt nie śmie ich zebrać. I ty chcesz, żebym spro­wadził to na moją ziemię! Jak możesz mnie o to prosić?
- Ja o nic nie muszę prosić, Eliardzie! - Spotkały się ich spojrzenia. Morgon, obserwując w oczach bra­ta własną przemianę, czując, jak uchodzi zeń coś cen­nego, ulotnego, ciągnął nieubłaganie: - Gdyby zależa­ło mi na ziemwładztwie Hed, mógłbym je bez trudu odzyskać. Kiedy Ghisteslwchlohm stopniowo mi je odbierał, odkryłem, że moc ziemwładztwa posiada strukturę i definicję, i znam strukturę ziemwładztwa Hed do ostatniego pędu winorośli. Gdybym chciał cię na­kłonić do czegokolwiek siłą, mógłbym to uczynić, tak jak nakłoniłem do przybycia tutaj starożytnych umar­łych z Trzech Prowincji...
Eliard, oparty plecami o obmurowanie kominka, gapił się na niego z otwartym ustami.
- Czym ty jesteś? - wykrztusił, wzdrygając się.
- Nie wiem. - Morgon nie potrafił opanować drże­nia głosu.
Zapadło milczenie, słychać było tylko spokojne, ni­czym nie zmącone odgłosy nocy na Hed. W końcu Eliard oderwał się od kominka, ominął Morgona i kopiąc po drodze zaściełające podłogę skorupy rozbitych naczyń, podszedł do stołu. Oparł się o blat i zwiesił głowę.
- Morgonie - powiedział przytłumionym głosem - oni nie żyją.
- A więc w bitwie mają tę przewagę nad żywymi.
- Nie mogłeś sprowadzić tu armii z krwi i kości? Byłoby prościej.
- Sprowadzenie na tę wyspę uzbrojonych ludzi spro­wokowałoby atak.
- Jesteś pewien? Jesteś pewien, że ważyliby się na­paść na Hed? Czyś ty sobie aby czegoś nie uroił?
- Być może - wyszeptał Morgon. - Pewien nie je­stem już niczego. Boję się tylko o wszystko, co kocham. Wiesz, jakiej prostej, ale bardzo przydatnej umiejętno­ści nie mogłem się za nic nauczyć od Ghisteslwchlohma pod Górą Erlenstar? Widzenia w ciemnościach.
Eliard odwrócił się do brata. Znowu płakał.
- Przepraszam, Morgonie. Krzyczę na ciebie, ale nawet gdybyś wyrwał mi z korzeniami ziemwładztwo, to dalej bym ci ślepo ufał. Zostaniesz tu? Błagam cię, zostań. Niech przychodzą do ciebie czarodzieje. Niech przychodzi Ghisteslwchlohm. Zginiesz, jeśli znowu opuścisz Hed.
-- Nie, nie zginę. - Morgon objął Eliarda za szyję i przyciągnął do siebie. - Zbyt jestem ciekawy. Umar­li nie będą zakłócali spokoju twoim kmieciom. Masz na to moje słowo. Nawet nie zauważycie ich obecno­ści. Są mi posłuszni. Pokazałem im fragment poko­jowej historii Hed i przysięgli stać na straży tego po­koju.
- Podporządkowałeś sobie zmarłych królów An?
- Nigdy bym tego nie próbował, gdyby Mathom nie utracił nad nimi kontroli.
- Jak ci się to udało?
- Widzę ich oczami. Rozumiem ich. Chyba aż za dobrze.
Eliard zmierzył go wzrokiem.
- Jesteś czarodziejem - powiedział powoli. Morgon pokręcił głową.
- Żaden czarodziej, prócz Ghisteslwchlohma, nie miał nigdy styczności z prawem ziemi. Jestem po pro­stu obdarzony mocą i zdesperowany. - Spojrzał na Raederle. W oczach dziewczyny, choć ta nawykła do awantur wybuchających czasami w domu ojca, malo­wało się teraz napięcie i niepokój. Tristan wpatrywa­ła się w milczeniu w dzban z mlekiem. Morgon pogła­dził siostrę po ciemnych włosach. Podniosła na niego wzrok. Twarz miała bladą, ściągniętą.
- Przepraszam - szepnął Morgon. - Przepraszam. Nie chciałem wszczynać tu kłótni.
- Nic się nie stało - odparła po chwili. - Przynaj­mniej ta jedna umiejętność pozostała ci ze starych do­brych czasów. - Odstawiła dzban z mlekiem na stół i wstała. - Pójdę po miotłę.
- Ja pójdę.
Tristan uśmiechnęła się przelotnie.