Spojrzał na Linde i porozumiał się z Delem
wzrokiem. Jak dawniej, poczułem się jak ktoś z zewnątrz. Nie przeszkadzało mi
to.
Hardy powtórzył kilka informacji, które przed chwilą mi przekazał. Zdawał
się mówić jeszcze szybciej. Chciał uspokoić Mila.
Linda zaczęła trząść się gwałtownie. Przytuliłem ją mocno, ale to nie było
w stanie powstrzymać jej drżenia.
Na wielkiej twarzy Mila dostrzegłem ból i współczucie.
— Porozmawiajmy na zewnątrz, Del — zaproponował.
Del skinął głową, schował pióro i notes.
— Niech pan nie pozwoli jej zmarznąć, doktorku. Proszę ją przykryć kołdrą.
Powinna odpoczywać — poradził.
Wyszli.
Położyłem Linde na łóżku i opatuliłem kołdrą. Pogłaskałem jej włosy, twarz.
Wciąż drżała. Powoli drżenie mijało, w końcu ustało. Zaczęła oddychać miarowo.
Dotknąłem jej policzka. Pocałowałem go. Pocałowałem jej oczy. Poczekałem do
chwili, aż byłem pewien, że jest pogrążona w głębokim śnie i wróciłem do salonu.
* * *
Del i Milo odprowadzali do drzwi koronera w zielonej kurtce. Jego spodnie
miary ostry kant. Wszyscy siÄ™ elegancko poubierali na dzisiejszÄ… noc.
Milo miał założonych kilka bandaży.
Gdy koroner poszedł, Del wskazał na plastikowy worek z ciałem.
— Intruz dostał się do środka, otwierając zamek wytrychem — wyjaśnił. —
Miał profesjonalny zestaw. Ale narobił zbyt dużo hałasu i obudził swą ofiarę.
Choć nie powiem, żeby jakoś szczególnie spartaczył robotę, właściwie była wy-
konana całkiem nieźle.
Wskazał na framugę drzwi. Nie widać było żadnych śladów zarysowań.
Milo przyjrzał się drzwiom i powiedział:
— Czyściutkie. Nie ma śladu proszku do zdejmowania odcisków palców.
W sypialni też nie ma proszku. Widziałem na dole chłopców z daktyloskopii.
Skąd ta zwłoka?
— To mój rozkaz — odpowiedział Del. — Nie dałem im jeszcze pozwolenia.
Mundurowi, którzy tutaj przyjechali, sądzą, że nie dotykali framugi, ale łapali 400
za klamkę i nieźle zdeptali sypialnię, gdy do niej wpadli. Byli przecież wezwani w celu zapewnienia ochrony, a nie zabezpieczenia śladów.
— Racja — przyznał Milo.
— Chciałbym cię o coś zapytać — zaczął Del. — Czy jest jakiś sens robie-
nia tego całego rozgardiaszu? Większość śladów jest na jasnych powierzchniach, to oznacza użycie czarnego proszku. Wiesz, jaki z tego robi się śmietnik. Moim zdaniem to wygląda na czyste działanie w samoobronie. Badania koronera po-twierdzają wszystko, co zeznała.
Milo pomyślał, potarł twarz i powiedział:
— Nie ma sensu.
— Jeśli mamy rozpętać zamieszanie, proszę bardzo. Ale po prostu według
mnie to siÄ™ mija z celem.
— Mija się z celem — zgodził się Milo. — Zajmę się tym, jeśli będą jakieś
nieprzyjemności związane z procedurą. — Spojrzał na torbę z denatem. — Opo-
wiedz mi bajeczkÄ™ do poduszki, Del.
— Słyszy, że otwierają się drzwi, budzi się. Na ogół mocno śpi, ale dziś była
niespokojna z powodu telefonu doktorka. — Del spojrzał na mnie. — Coś, że
pana śledzono, jakieś dziwne sprawy związane z faszystami, których za bardzo nie mogłem zrozumieć. Dotarło do mnie w każdym razie, że zaczęła się niepokoić,
ponieważ w pana głosie był lęk.
— To dobry powód, żeby się zacząć bać — stwierdził Milo.
Del spojrzał na jego rany i zapytał:
— Twoja impreza miała z tym coś wspólnego?
Milo westchnął przeciągle. Nagle wydał mi się słaby i sterany.
— To długa historia, Del. Nie uwierzyłbyś, gdybym chciał ci ją oddać za dar-
mo.
— Czekam na propozycje.
— To opowieść na cztery drinki, Delano. Ty stawiasz, ja opowiadam. — Milo
uśmiechnął się.
— Jak już skończymy z papierkową robotą?
— Pieprzyć papierkową robotę.
Hardy wzruszył ramionami.
— To ty jesteś szefem. Jeśli ktoś się przyczepi, że ta sprawa nie była porządnie zbadana, wszystko zrzucę na ciebie. Jesteś pewny, że nie chcesz jakiegoś koca?
— Nic mi nie jest — zbagatelizował Milo. — Opowiedz, co tu zaszło.
— Na czym stanąłem? — zapytał Del. — Aha. Była zdenerwowana. Tak zde-
nerwowana, że wyjęła swój rewolwer. To policyjna broń. Najwyraźniej należa-
ła do kogoś o imieniu Mondo, z Teksasu, skąd ona pochodzi, nie chciała o tym
mówić. Jeśli to nie jest jakaś lewa spluwa, z tym pewnie też sobie poradzimy,
co? W każdym razie miała pudełko amunicji, załadowała go, położyła na stoliku
nocnym i chwyciła, gdy usłyszała kogoś w salonie. Ten ktoś wszedł na palcach
401
do środka. Z okna nad łóżkiem padało światło. Zobaczyła, że napastnik czymś wymachuje (znaleźliśmy to w kącie, pałka z wystającymi gwoździami, ładna zabawka). Krzyknęła do napastnika, żeby się zatrzymał. Ale on nadal się zbliżał.
Krzyknęła jeszcze raz, krzyczała bez przerwy. Ten człowiek nie zwracał uwagi.
Więc opróżniła rewolwer. Trzy naboje trafiły nocnego gościa, trzy ominęły go
i trafiły w ścianę. Cholernie dobrze strzelała, zważywszy na sytuację. Mam na-
dzieję, że nie będzie miała poczucia winy.
Uklęknął przy denacie.
— Teraz ta ciekawa część. — Pociągnął suwak torby skrywającej zwłoki.
Zobaczyliśmy twarz kobiety. Twarz małpy kapucynki. Rozczochrane wło-
sy, zabrudzone krwią. Oczy zamknięte. Lewe opuchnięte i śliwkowego koloru.
Skóra poszarzała, taką zielonkawą szarością zarezerwowaną dla palety śmierci.
W lewym policzku rubinowy otwór wielkości monety dwudziestopięciocentowej,
z poczerniałymi brzegami. Suche, rozchylone wargi. Pomiędzy nimi pobłyskiwała
koronka na zębie.
— Kobieta! Czy spodziewalibyście się czegoś takiego? — zapytał Hardy. —
Żadnych dokumentów, nic przy sobie nie miała. Jedyna rzecz, którą powinniśmy
pokryć proszkiem, to ta jej pałka. Mam nadzieję, że czegoś się z tego dowiemy.
— Przedstawia się nazwiskiem Crisp — powiedziałem. — Audrey Crisp. To
niekoniecznie musi być jej prawdziwe nazwisko.
— Doprawdy? — zmartwił się Del. — Cóż, Audrey Crisp jest już sztywna.
— Potrząsnął głową. Pociągnął suwak jeszcze cal niżej. — Chcecie zobaczyć coś
więcej?
— A jest jeszcze coś do oglądania? — spytał Milo.
— Jeszcze dwie dziury niżej.
Milo potrząsnął głową.
Del zamknÄ…Å‚ worek.
— Dama z kijem do baseballu. Te gwoździe, jak na jakiejś średniowiecznej
broni. Jak maczuga czy coś w tym rodzaju. Chyba będzie to trzeba wprowadzić
do naszego rejestru. Widziałeś kiedyś coś takiego, Milo?
Wszedłem z powrotem do sypialni. Usiadłem na łóżku. Linda otworzyła oczy,
wymamrotała coś, co mogło znaczyć moje imię.
Przynajmniej tak się wydawało. Zdecydowałem, że to było moje imię.
Siła nadziei.
Odgarnąłem jej włosy z czoła i pocałowałem.