Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

O, bo my przynajm-
niej co rok musimy mieć nowe „źródło naszych nieszczęść”, odnalezione przez jakiś... izm.
Nie ma na świecie narodu, któremu równie łatwo, jak nam, zaimponować świeżym... izmem.
Kogoś np. ogarnia nagła chęć szerzenia czytelnictwa śród ludu. Jest to „praca organiczna”, ale
to idea „wyszarzana”, więc apostoł głosi, że on to będzie robił „w imię... izmu. Sekta gotowa
- naprzód liczy dziesięciu, dwudziestu wyznawców, ale powoli ogół, kiwając głowami, po-
119
wiada: tak, tak, w tym izmie jest trochę słuszności. Za rok zawiśnie na kołku nowe sitko i tak
dalej. Jestem przekonany, że gdyby wystąpił u nas krzykacz zapowiadający zbawienie kraju
animizmem, mormonizmem, ostracyzmem, kleopatryzmem, brytanizmem, zebrałby rzeszę
uczniów, a poniekąd wmówił w szersze koła, że wymyślił jakiś lek zbawczy na wszystkie
niedole i choroby społeczne.
Obecna moda - jak rzekłem - zwraca się przeciwko „organicznikom” i zaleca różne izmy.
„Praca organiczna” jest ein überwundener Standpunkt, czyli idea rozwijania materialnych i
duchowych sił narodu równa się idei krynoliny w epoce tiurniury, która żąda wypukłości jed-
nostronnej.
Autor z „Gazety Rolniczej” nie oświadcza się za programem tiurniurowym, ale popełnia
błąd, utrzymując, że hasło (źle pojęte) „pracy organicznej” zmaterializowało ogół, „rozbu-
dziło chciwość i rozluźniło sumienia”, zbogaciło jednostki kosztem ogółu. Żadna logika nie
zdoła mi tego wytłumaczyć, że jeden został wyzyskiwaczem, drugi skąpcem, trzeci ograni-
czonym dorobkiewiczem, czwarty zimnym egoistą - skutkiem czytywania artykułów o po-
trzebie „pracy organicznej”, nb. artykułów drukowanych w tej części prasy, która nigdy przez
ogół czytywaną nie była. Jak tu dwa zjawiska wiążą się ze sobą, daremnie zgaduję. Mnie się
zdaje, że wypielmy i wyrzućmy frazeologiczny perz, który nasze pole publicystyczne za-
chwaszcza, i zacznijmy je uprawiać sumienniej: jeżeli społeczeństwo nasze istotnie zmateria-
lizowało się i znieczuliło na dobra duchowe, trzeba przyczyn takiego zwrotu poszukać głę-
biej, a w każdym razie gdzie indziej niż w artykułach i dziennikarskich programach, nawołu-
jących ogół do „pracy organicznej”. Jest to analiza wprost śmieszna.
Nr 9, z 3 marca 1888
-Wzrost mojej marki. - Jej urągliwe spojrzenia i ostateczne wydęcie. - Do czego doj-
dzie. - Spadek rubla i rozkład jego wagi. - Ciężar kresów. - Owoc cykuty. - Spóźniony
wierszyk. - August Zawisza. - Pozgonne. - Nowa oszczędność Kolei Nadwiślańskiej. -
Śmiała obrona jej systemu. - Kilka pytań. - Czy człowiek może być przekonanym. - Wy-
padek w bóżnicy.
W szufladzie mojego biurka leży od lat wielu pruska marka. Została mi ona kiedyś z po-
dróży zagranicznej. O ile sobie przypominam, zapłaciłem za nią wtedy trzydzieści kilka ko-
piejek. Codziennie prawie, wysunąwszy szufladę, widziałem ten srebrny krążek, który zdawał
się do mnie mówić:
- Prusy urosły i ja urosnę, zobaczysz!
- Milcz - odpowiadałem - ty z cudzej krzywdy wykuta blaszko, twoje Prusy skurczą się
jak przekłuty bąbel, a ty zejdziesz do szeląga.
Tymczasem kursa giełdowe podnosiły ciągle wartość marki, która uśmiechała się do
mnie coraz zuchwałej. Zdawało mi się, że ona rozszerza swój obwód, rośnie. Nareszcie pod-
czas wojny rusko-tureckiej rozdęła się do wielkości półrublowej i urągała mi tak bezczelnie,
że odwracałem od niej wzrok. „Schudniesz - myślałem - niedługo, ty zbogacona dwuzłotko.”
Rzeczywiście schudła, ale wkrótce znowu utyła. Po czym przyzwyczaiłem się do jej szy-
derskiej i dorobkiewiczowskiej miny, aż znowu zeszłego roku zaczęła tak szybko pęcznieć, że
ledwie mogłem uwierzyć własnym oczom. Co się z nią dzieje w miesiącu obecnym, czytelnik
odgaduje. Z dnia na dzień nabrzmiewa tak potwornie, że niedługo przyjmie postać rubla. Ale
czy ona w jego obrębie się zatrzyma? Już dziś nie wiem. Chwilami przypuszczam, że przybie-
rze rozmiary srebrnego medalu, tarczy strzelniczej, koła wagonowego, toru wyścigowego...
Może rozszerzy się w krąg jeszcze większy, może za nią bez targu kupię cały „polski Man-
chester”. Straciłem już wszelką miarę możliwości. Widzę tylko, że moja marka w ciągu lat
piętnastu z mizernej 30-kopiejkówki stała się drogocennym klejnotem, poważnym kapitałem,
który jeszcze nie zakończył swego rozrostu. Biedny rubel, który niedawno dumnie obok niej
120
się rozpierał, tak maleje, że przechodzi w krainę mikroorganizmów, które objawiają swe życie
i siłę tylko wielością.
Tych drobnych tworów potrzeba dziś posiadać bardzo liczną kolonię, ażeby utrzymać ży-
cie na poziomie, do którego rości sobie prawo człowiek cywilizowany. Na spadku wartości
rubla traci całe państwo, ale nie w jednakowej mierze. Najbardziej cierpią jego krawędzie
zachodnie, zależne od stosunków przemysłowo-handlowych z zagranicą i będące stacjami
pośredniczącymi w międzynarodowej wymianie towarów. Rosja jest mocarstwem olbrzymiej
przestrzeni, zbiorowiskiem wielu żywiołów, które na tym obszarze posiadają własne, samo-
dzielne ogniska życia ekonomicznego, wystarczające potrzebom miejscowym. Gubernie we-
wnętrzne, dalej ku Azji posunięte, mogą prawie obywać się bez wyrobów zagranicznych, a
więc nie ponoszą strat z różnicy kursów pieniężnych. Nie sięgając dalej, mieszkaniec guberni
moskiewskiej lub kazańskiej żyje przeważnie produkcją rodzimą, dla niego więc rubel nie jest