Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

U ulicznego sprzedawcy kasztanów kupiły sobie po torebce i używały do woli, wprost rozpływając się nad ich smakiem i zapachem. Ilekroć wzrok Ellie zatrzymał się na reklamowym skrócie BNP (Banque Nationale de Paris), z jakiegoś powodu czytała go cyrylicą „bir” - jakby to była rosyjska wersja „piwa”. To przestawienie liter wpierw ją bawiło i zaczynała mieć złudzenie, że rzeczywiście reklamy nawołują, by wstąpiła na kufel ROSYJSKIEGO PIWA - ale po chwili z coraz większym trudem mogła odwrócić program cyrylicy wryty w część jej kory i cofnąć się do właściwego znaczenia w łacińskim alfabecie. Dotarły do Obelisku - starożytnego symbolu wojen, który tu sprowadzono, by stał się nowożytnym symbolem wojen. Postanowiły spacerować dalej.
Der Heer skreślił randkę - przynajmniej tak można by rzec - zadzwonił dziś z samego rana stokrotnie ją przepraszając, choć w jego głosie nie wyczuła zmartwienia. Za wiele polityki wdarło się w posiedzenia plenarne. Jutro ma przylecieć Sekretarz Stanu - przerywa pobyt na Kubie. Zaś on sam ma pełne ręce roboty i wierzy, że Ellie to rozumie. Rozumiała. I nienawidziła siebie za to, że z nim spała. Prędko umówiła się z Devi Sukhavati, byle nie być po południu samej.
- Jednym z sanskryckich słów dla „zwycięzcy” jest abhijit, tak w starożytnych Indiach nazywano Vegę. Wierzono, że dzięki wpływowi Vegi hinduskim bożkom, czy herosom hinduskiej kultury, jak zwał tak zwał, udało się zwyciężyć asurów, czyli bogów zła. Słuchasz mnie, Ellie?... Popatrz, to ciekawe, w Persji też występują asurowie, ale jako bogowie dobra. Wspólny dla obu tych zasymilowanych religii jest najwyższy bóg-Słońce, Ahura-Mazda. W zoroastryzmie, na przykład, albo w kulcie Mitry. Ahura czy Asura, wszystko jedno. Wiesz, że zoroastryści istnieją do dziś? A kult Mitry był niezłym orzechem do zgryzienia dla chrześcijan? Ci hinduscy bożkowie, o których mówiłam, to w większości kobiety. Nazywały się Dewi, stąd moje imię. W Indiach Dewi są boginkami zła. Jest paru uczonych, którzy twierdzą, że właśnie stąd się wzięło angielskie słowo „devil”. Trzeba przyznać, że oba są prawie symetryczne. To wszystko musi być jakimś odległym echem inwazji Ariów na kraj moich przodków, Drawidów, którzy zostali zepchnięci na południe... Popatrz, zależnie od tego, czy mieszka się po wschodniej, czy po zachodniej stronie Gór Sulejmańskich, Vega może służyć albo Bogu, albo Szatanowi.
Tę miłą, doprawdy, opowieść Devi zafundowała Ellie zapewne pod wpływem krążących opowieści o jej kalifornijskich tarapatach z religią. Wdzięczność Ellie nie miała granic - choć dzięki Devi skądinąd, uświadomiła sobie, że wtedy nie wspomniała nawet Jossowi o maszynie. Teraz roztrąbią to media... Właściwie mogłaby prędko zadzwonić do niego z wiadomością o nowych rewelacjach, jakie wynikły na Zjeździe - ale mówiono, że Joss z nikim się nie zadaje... Po tamtej dyspucie w Modesto nie złożył żadnego publicznego oświadczenia, za to Rankin na konferencji prasowej wypowiedział się, iż mimo „pewnych niebezpieczeństw”, zasadniczo „nic nie ma przeciw” kompletowaniu pełnej Wiadomości przez uczonych. Rozszyfrowanie jej to co innego - w tej sprawie winno się przeprowadzić sondaż opinii publicznej, a już na pewno „środowisk, którym powierzono zabezpieczenie wartości duchowych i moralnych”.
Weszły do Ogrodów Tuileryjskich, gdzie jesień wprost szalała wszelkimi kolorami liści. Drobni, starsi mężczyźni - wyglądający na przybyszów z południowo-wschodniej Azji - zawzięcie o czymś rozprawiali. Sprzedawca kolorowych balonów ozdobił nimi czarne, kute w żelazie ogrodzenie. Pośrodku fontanny, u stóp marmurowej Amfitryty ścigały się maleńkie motorówki otoczone gromadką rozkrzyczanych dzieci, które umilkły zdziwione, gdy wielki sum wystawił łeb nad wodę i przewrócił motorówkę zwycięzcy. Słońce chyliło się ku zachodowi, nagły dreszcz chłodu wstrząsnął Ellie.
Zbliżyły się ku Oranżerii, w której pawilonie akurat otwierano wystawę „Marsjańskie Impresje”, jak głosił plakat. Dwa amerykańsko-francusko-radzieckie roboty wędrując po powierzchni Marsa, wykonały sensacyjną serię barwnych fotografii, które przerósłszy cel naukowy, stały się dziełami sztuki porównywalnymi jedynie z widokami Układu Słonecznego z 1980 roku, wykonanymi przez „Voyagera”. Na plakacie widniała fotografia rozległej Elysium Plateau z wyraźnie trójboczną, dość skorodowaną piramidą na pierwszym planie i poszarpanym kraterem u jej stóp. Wzniosły ją - twierdzili geolodzy - miliony lat marsjańskich burz piaskowych wzniecanych wiatrem o niesłychanej prędkości. Drugi robot, który miał zbadać Cydonię po drugiej stronie Marsa, ugrzązł z tego powodu w wędrującej wydmie i jego rozpaczliwe wołania o pomoc jak dotąd nie doczekały się reakcji ze strony opiekunów w Pasadenie.
Wygląd Sukhavati trochę denerwował Ellie: wielkie, ciemne oczy, sylwetka prosta jak trzcina i to kolejne, olśniewające sari. Gdzie mnie do jej wdzięku - smętnie pomyślała. Zazwyczaj nie miała problemu z prowadzeniem rozmowy, gdy jednocześnie myśli jej błąkały się wokół innych spraw - dziś jednak w ogóle nie mogła skupić uwagi na żadnym pojedynczym temacie. Wymieniając z Devi komentarze na temat stronnictw popierających budowę Maszyny lub nie, myślała, na przykład, o boginkach Dewi i o inwazji Ariów na Indie 3500 lat temu. O wojnie między dwoma ludami, z których każdy ogłosił się zwycięzcą, choć w innym i przesadzonym historycznym znaczeniu - bo cała historia sprowadziła się w sumie do wojny bogów, gdzie „nasza” strona, oczywiście, jest „dobra”, a „druga”, ma się rozumieć, „zła”. Wywołała w pamięci wizerunek diabła Zachodu: z głową kozła, ogonem i rozszczepionymi raciczkami, który zrodził się z jakiegoś starożytnego, hinduskiego przodka mającego głowę słonia i - jeśli dobrze pamiętała - malowanego na niebiesko.
- Koń Trojański Barudy - niespodziewanie usłyszała swój głos - to wcale nie taki głupi pomysł. Ale musimy się zgodzić z tym, co powiedział Xi: nie mamy już odwrotu. Gdy im się tylko zachce, mogą tu sobie przylecieć za dwadzieścia-ileś-tam lat...