– Hiletko! – prosił Triboulet, zrozpaczony tym niemym bólem. – Moje drogie dziecko,
powiedz swemu staremu ojcu, co ci jest?
Głosem tak cichym, że Triboulet ledwo dosłyszał, co powiedziała, szepnęła:
– On mnie nie kocha.
– On nie kocha ciebie? – wyjąkał Triboulet blednąc.
– Gardzi mną...
– Kto, powiedz mi, kto?
– Sądzi, że dobrowolnie poszłam za królem... Och! On myśli, że...
Ukryła twarz w dłoniach i znowu wybuchnęła płaczem.
– Jakże jestem nieszczęśliwa! To, spojrzenie, jakim. mnie obrzucił! To spojrzenie przytła-
cza mi serce... Duszę się! – wołała przez łzy.
– Lecz któż to jest? Kto? – pytał Triboulet.
– To pewien młodzieniec – wyjąkała.
– Co za młodzieniec? Mów! Mów, na Boga! Powiadasz, że cię nie kocha? To niemożliwe.
– Widzisz, mój ojcze, on przechodził często koło naszego domu... Przechodził w tych go-
dzinach, kiedy siadywałam przy oknie...
– No i... – westchnął Triboulet.
– Spoglądał na mnie... i nie jestem pewna, ale zdawało mi się, że zgaduję... Och, nie! Nie
kocha mnie. Nigdy mnie nie kochał!
– A ty kochasz go? – zapytał Triboulet z bezgraniczną tkliwością.
Odpowiedziała mu skinieniem głowy i gestem rozpaczy.
– Wytłumacz mi do końca, Hiletko. Jak się nazywa ten młodzieniec?
– To on wyrwał mnie z rąk króla owego wieczoru. A nazywa się, jeśli się nie mylę, Man-
fred.
– Manfred! – wykrzyknął głucho Triboulet. – Herszt włóczęgów!
– Co mówisz, mój ojcze! Herszt włóczęgów? Manfred włóczęga? – zawołała oburzona.
105
– Nie bój się, może się pomyliłem? Na pewno nawet! Musiałem się pomylić. Ech, ten mój
podły język!
– Nie, ojcze, nie, to prawda! Teraz rozumiem wszystko. Rozumiem nagły napad tych
strasznych ludzi na Luwr. Przybiegli bronić swego przywódcy... i ja go kocham! Kocham go!
Upadła na fotel, kryjąc twarz w dłoniach. Po chwili mówiła dalej:
– Przywódca włóczęgów! Kocham go! Moim nieszczęściem jest to, że on mnie nie kocha.
Och! Gdybyś go widział, mój ojcze! Żebyś go słyszał rozmawiającego z królem, jak z rów-
nym sobie. Gdybyś wiedział, jak mały wydał mi się w porównaniu z nim nasz król! Zresztą,
co mnie to wszystko obchodzi? Co mnie to obchodzi, że nazywają go włóczęgą, jeśli ma ser-
ce dzielne, a duszę szlachetną. Mój ojcze, ramię jego jest mocne, a spojrzenie takie łagodne.
Z jej ust padały teraz urywane słowa, w których zawarła się cała jej gorąca miłość.
Triboulet pogrążył się w zadumie. Nie cierpiał nad tym, że w sercu Hiletki zrodziła się
miłość. Nie przejmował się tym, że oddała swe serce człowiekowi wyjętemu spod prawa.
Przerażało go jedynie to, że ukochanemu dziewczyny groziła śmierć.
Już od ośmiu dni słyszał ciągle opowiadania o Manfredzie. Wiedział o tym, jakie wydano
zarządzenia. Wiedział, że gotowano obławę na tego odyńca, że zamierzano puścić jego tro-
pem całą psiarnię.
Jego serce ściskało się na myśl o tym, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi Manfredowi.
Powtarzał bezmyślnie:
– Powiadasz, że cię nie kocha?
– Jestem tego pewna, mój ojcze – odpowiedziała zrozpaczona Hiletka, której pierwotne
podniecenie zastąpiła teraz zupełna apatia.
Czując potrzebę mówienia o ukochanym, opowiedziała Tribouletowi całą historię ich mi-
łości. O tym, jak wyglądała jego przyjścia, jak się cieszyła na jego widok, jak płakała, gdy się
nie zjawiał... Opowiedziała mu wszystko aż do sceny nieudanego, dzięki Manfredowi, po-
rwania, potem o postępku Doleta i swoim pójściu z królem do Luwru. No i wreszcie o ukaza-
niu się młodzieńca na balu, o jego zuchwałym wyzwaniu i niesłusznym podejrzeniu.
Triboulet słuchał jej opowiadania z największą uwagą, a kiedy skończyła, rzekł:
– Mówisz więc, że cię nie kocha?
– Niestety, mój ojcze.
– A ja ci powiadam, że on cię uwielbia. Jedynie miłość może podszepnąć człowiekowi tak
szalony czyn. Bądź przygotowana, moje dziecko, jutro przyjdę do ciebie o tej godzinie. Po-
zwól mi działać. Uratujemy się ucieczką. Będziesz szczęśliwa, przysięgam ci na wszystko, co
mam najdroższego.
Uściskał odurzoną jego słowami dziewczynę i opuścił apartament, Hiletka zaś, wstrzą-
śnięta do głębi duszy, szeptała do siebie: