Lancelot starał się ustawić długą kolumnę w jakimś należytym porządku, a Gwenifer opuściła na twarz welon, i milcząc, jechała u boku Igriany.
– Szkoda, że zobaczÄ… ciÄ™ takÄ… zmÄ™czonÄ… podróżą – powiedziaÅ‚a Igriana – ale spójrz, oto przybywa Artur, by nas powitać.
Dziewczyna była tak skonana, że ledwie podniosła głowę. Artur w długiej niebieskiej tunice, z mieczem schowanym w drogocennej purpurowej pochwie, zatrzymał się na chwilę na czele kolumny, by porozmawiać z Lancelotem. Po chwili tłum pieszych i konnych zaczął się przed nim rozstępować, kiedy ruszył w kierunku Igriany i Gwenifer. Skłonił się przed matką.
– Czy miaÅ‚aÅ› dobrÄ… podróż, pani?
Podniósł wzrok na Gwenifer i Igriana spostrzegła, jak szeroko otwiera oczy zaskoczony jej urodą. Omal mogła słyszeć myśli dziewczyny.
Tak, jestem piękna, Lancelot uważa, że jestem piękna. Czy spodobam się także memu panu Arturowi?
Artur wyciągnął rękę, by pomóc jej zsiąść z konia. Zachwiała się, więc wyciągnął do niej oba ramiona.
– Moja pani i żono. Witam ciÄ™ w twoim i moim domu. ObyÅ› byÅ‚a tu szczęśliwa, a dzieÅ„ ten byÅ‚ tak radosny dla ciebie, jak jest dla mnie.
Gwenifer poczuÅ‚a, jak rumieniec oblewa jej policzki. Tak, Artur jest przystojny, powtarzaÅ‚a sobie z uporem, ma takie jasne wÅ‚osy i szare, spokojne oczy. Jak bardzo siÄ™ różni od wesoÅ‚ego i dowcipnego Lancelota! I jak inaczej na niÄ… patrzy – Lancelot spoglÄ…daÅ‚ na niÄ…, jakby byÅ‚a posÄ…giem Matki Boskiej na koÅ›cielnym oÅ‚tarzu, lecz Artur przyglÄ…daÅ‚ jej siÄ™ trzeźwo, uważnie, jakby byÅ‚a kimÅ› obcym, a on jeszcze nie byÅ‚ pewien, czy ma przed sobÄ… wroga czy przyjaciela.
– DziÄ™kujÄ™ ci, mój panie i mężu – powiedziaÅ‚a. – Jak widzisz, przywiozÅ‚am ci obiecany posag z ludzi i koni.
– Ile koni? – spytaÅ‚ szybko.
Gwenifer się zmieszała. Cóż ona wiedziała o tych jego bezcennych koniach? Czy musiał tak jasno powiedzieć, że w tym małżeństwie chodziło o konie, a nie o nią?
Wyprostowała się, jak tylko mogła, była słusznego wzrostu, wyższa niż niektórzy mężczyźni, i odparła dumnie:
– Nie wiem, mój panie. Nie liczyÅ‚am ich. Musisz spytać swego kapitana. Jestem pewna, że pan Lancelot poda ci ich liczbÄ™ co do ostatniej klaczy i źrebaka.
O, dzielna dziewczyna, pomyślała Igriana, widząc, jak na tę ripostę rumieniec oblewa twarz Artura. Uśmiechnął się zmieszany.
– Wybacz mi, pani, nikt nie oczekuje, byÅ› zajmowaÅ‚a siÄ™ takimi sprawami. Z pewnoÅ›ciÄ… Lancelot powie mi to wszystko we wÅ‚aÅ›ciwym czasie. MyÅ›lÄ™ też o ludziach, którzy z tobÄ… przybyli. Chyba powinienem powitać ich jako mych nowych poddanych, tak jak witam mojÄ… paniÄ… i królowÄ…. – Przez chwilÄ™ wyglÄ…daÅ‚ tak mÅ‚odo, jak rzeczywiÅ›cie byÅ‚. RozejrzaÅ‚ siÄ™ dokoÅ‚a po tym morzu ludzi i koni, wozów, mułów i rozÅ‚ożyÅ‚ bezradnie rÄ™ce. – W tym caÅ‚ym zamieszaniu wÄ…tpiÄ™, by mogli mnie usÅ‚yszeć. Pozwól, że zaprowadzÄ™ ciÄ™ do bram zamku. – UjÄ…Å‚ jej rÄ™kÄ™ i poprowadziÅ‚ wzdÅ‚uż drogi, szukajÄ…c suchych miejsc. – Obawiam siÄ™, że to bardzo zaniedbane stare zamczysko. To byÅ‚ fort mego ojca, ale nigdy tu nie mieszkaÅ‚em od czasu, kiedy byÅ‚em dość duży, by to pamiÄ™tać. Może któregoÅ› roku, kiedy Saksoni zostawiÄ… nas na dÅ‚użej w spokoju, znajdziemy jakieÅ› bardziej odpowiednie miejsce na nasz dom. Ale na razie to musi wystarczyć.
Kiedy wiódł ją przez bramę, Gwenifer wyciągnęła rękę i dotknęła muru. Był to gruby, kamienny, bezpieczny rzymski mur, wyglądał, jakby stał tu od początku świata. Tu wszystko było bezpieczne.
Prawie z czułością przebiegła palcami po kamieniach.
– Jest piÄ™kny. Jestem pewna, że bÄ™dzie bezpieczny... to znaczy, jestem pewna, że bÄ™dziemy tu szczęśliwi.
– Mam takÄ… nadziejÄ™, pani Gwenifer – powiedziaÅ‚, po raz pierwszy używajÄ…c jej imienia. WymówiÅ‚ je z dziwnym akcentem.
Zastanowiła się, gdzie był wychowywany.
– Jestem bardzo mÅ‚ody, by rzÄ…dzić tym wszystkim, tymi królestwami. BÄ™dÄ™ rad z pomocy. – UsÅ‚yszaÅ‚a w jego gÅ‚osie drżenie, jakby siÄ™ baÅ‚. Ale czego mógÅ‚ siÄ™ bać mężczyzna? – Mój wuj, Lot z Orkney, który jest mężem siostry mojej matki, Morgause, powiada, że jego żona sprawuje rzÄ…dy tak dobrze jak on, kiedy on musi wyjechać na wojny czy narady. Z chÄ™ciÄ… uczyniÄ™ ci ten zaszczyt, pani, i pozwolÄ™ ci rzÄ…dzić u mego boku.
Strach znów ścisnął żołądek Gwenifer. Jak on mógł od niej czegoś podobnego oczekiwać? Jakże kobieta mogła rządzić? Cóż ją obchodziło, na co ci dzicy barbarzyńcy z plemion Północy pozwalali swym kobietom? Odpowiedziała cichym, drżącym głosem:
– Nigdy nie posunęłabym siÄ™ tak daleko, mój panie i królu.
Igriana wtrąciła zdecydowanie: