Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Bourne ominął brzeg bagna i przeszedł przez pola, słysząc wszędzie nagłe trzepotanie
skrzydeł i popiskiwania spłoszonych ptaków, gdy wzbijały się w niebo rozjaśnione
księżycową poświatą. W końcu pozostała już tylko jedna wąska ścieżka, która prowadziła w

głąb jakiejś doliny...
Zatrzymał się, błyskawicznie gasząc trzymaną w dłoni latarkę. Poniżej, jakieś
trzydzieści metrów dalej zobaczył na ścieżce żarzący się ognik papierosa. Poruszał się wolno,
w górę i w dół. Jakiś człowiek zwyczajnie sobie palił, ale mimo to znajdował się tam z
określonego powodu. Wtedy Jason zaczął wpatrywać się w ciemność - ponieważ była to inna
ciemność. Przez gęste drzewa w dolinie przebłyskiwały tu i ówdzie punkciki światła.
Zapewne były to pochodnie, gdyż ledwo widoczne światło wciąż migotało. Wreszcie dotarł
do celu. Poniżej, w tej oddalonej dolince, za wartownikiem z papierosem, było miejsce
spotkania.
Bourne wślizgnął się w gęste zarośla z prawej strony ścieżki. Zaczął schodzić w dół i
natychmiast stwierdził, że trzciny splątane przez wiatry wiejące od lat tworzyły jakby sieć.
Rozrywanie ich czy też przedzieranie przez nie z pewnością wywołałoby hałas odbiegający
od normalnych odgłosów rezerwatu. Trzaski i szelesty podobne do zgrzytu odsuwanego
zamka błyskawicznego nie przypominały trzepotu skrzydeł czy popiskiwania przestraszonych
mieszkańców rezerwatu. Mógł je spowodować tylko człowiek, oznaczały więc, że wdarł się
tu ktoś obcy. Bourne sięgnął po nóż żałując, że ostrze nie jest dłuższe i zaczął wędrówkę,
która zajęłaby mu najwyżej trzydzieści sekund, gdyby pozostał na ścieżce. Zamiast tego
stracił aż dwadzieścia minut, żeby utorować sobie drogę przez trzciny poza zasięgiem wzroku
wartownika.
- Mój Boże! - Bourne stłumił wzbierający mu w gardle krzyk. Poślizgnął się;
pełzające, syczące stworzenie pod jego lewą stopą miało co najmniej półtora metra długości.
Wąż owinął się wokół jego nogi i Jason ogarnięty nagłą paniką chwycił go, odciągnął górną
część tułowia gada od swego ciała i przeciął go w powietrzu ciosem noża. Wąż przez kilka
sekund wił się gwałtownie, aż wreszcie konwulsje ustały - martwe ciało gada leżało
rozciągnięte u jego stóp. Jason zamknął oczy i zadrżał. Odczekał chwilę. Potem znowu
pochylił się i podkradł jeszcze bliżej do strażnika, który zapalał kolejnego papierosa.
Właściwie próbował zapalić, ponieważ zapałki gasły jedna po drugiej. Strażnik klął pod
nosem produkt państwowych zakładów.
- Ma de shizi, shizi! - mruczał pod nosem trzymając papierosa w ustach.
Bourne podczołgał się do przodu, wycinając kilka ostatnich trzcinek, aż wreszcie
znalazł się w odległości półtora metra od mężczyzny. Schował nóż do pochwy i znowu
sięgnął do tylnej kieszeni po garotę. Nie mógł sobie pozwolić na niecelne pchnięcie nożem,
które spowodowałoby krzyk. Całkowitą ciszę mogło zakłócić jedynie niedosłyszalne,
gwałtowne wypuszczenie powietrza.


Jest istotÄ… ludzkÄ…! Synem, bratem, ojcem!
Jest wrogiem. Jest naszym celem. To wszystko, co musimy wiedzieć. Marie jest
nasza, a nie ich.
Bourne wyskoczył z trawy, gdy strażnik zaciągnął się papierosem po raz pierwszy.
Tytoniowy dym eksplodował z płuc Chińczyka. Garota opadła łukiem i bezwładne ciało
martwego strażnika z przeciętą krtanią osunęło się w zarośla.
Jason zdjął z gardła strażnika zakrwawiony drut, otrząsnął go w trawę i nawinął z
powrotem na szpulki, które wsunął do kieszeni. Wciągnął trupa głębiej między krzewy, dalej
od ścieżki i zaczął przeszukiwać mu kieszenie. Najpierw znalazł coś, co w dotyku sprawiało

Podstrony