Historia wymaga pasterzy, nie rzeĹşnikĂłw.

Tam właśnie kiedyś
dyrygowałem w kościele, a ponieważ lubię wracać do miejsc znanych, rokrocznie przyjeżdżałem
z żoną, gdy jeszcze była zdrowa Cudowna plaża, kawiarenki, dobre wino to lubiłem. Zamiast
kąpać się w morzu, uczyłem grać na fortepianie Alaine’a, syna właściciela hotelu. Nut nie zna,
więc pokazywałem mu na klawiaturze takt po takcie, raz jedną ręką, raz drugą. To nagrywał na
wideo i potem uczył się przez tydzień. Pamiętam, że pierwszą melodią, którą dla niego
zaaranżowałem, była La Rose. Niestety musiałem zrezygnować ze zbyt trudnych aranżacji, bo
Alain nie mógłby ich zagrać.
Z pozamuzycznych względów z sentymentem wspominam czeską Pragę, ponieważ mieszka
tam wnuczka Muchy, którego plakaty bardzo lubię, i po wielu staraniach, ponieważ niemal
nikogo nie zaprasza, udało się namówić ją do przyjęcia mnie. Wizyta trwała półtorej godziny
i m.in. widziałem rarytas plakat, który nigdy nie zawisł w miejscu publicznym, ponieważ
anonsował występ pewnej wiolonczelistki, która zrezygnowała z recitalu. Dotykałem też rzeźby,
którą specjalnie dla Muchy zrobił Rodin i której nie ma w katalogu. I jeszcze jedno: grałem na
organach, na których grał Gauguin. Mam zamiar tam jeszcze wrócić. Może miła starsza pani
zechce mnie ponownie zaprosić?
Śladem moich podróży są pocztówki. Bardzo lubię je kupować. Równie chętnie kupuję te, na
których są fotografie z charakterystycznym widokiem, jak i z lokalnymi ciekawostkami. Lubię
też kartki dowcipne. W Irlandii kupiłem na przykład taką, na której widać było redyk owiec
przechodzących przez pustą drogę. Podpisano tę fotografię: „Korek uliczny”. Moją uwagę
przyciągają też karty z reprodukcjami dzieł malarzy i pocztówki sentymentalne wyrazy miłości,
która ma przetrwać wieki, albo ironizujące na ten temat.
Częściej kartki ze sobą przywożę niż wysyłam. Czasami piszę na nich zdania, które dla mnie
mają duże znaczenie. Mam wrażenie, że nie zawsze adresaci tak to odbierają.
Kiedy bywa szaro
Niektórzy mówią, że nie jestem przy zdrowych zmysłach, bo zdarza mi się zapomnieć
partytury, a przecież to najważniejsza rzecz i na próbie, i na koncercie.
Tak, zdarzyło mi się też zrobić awanturę w Filharmonii Lubelskiej z powodu braku ręcznika
w garderobie Cały mokry co za kaprys, chcieć się wytrzeć po próbie! I jeszcze napić mi się
zachciało! Gdzie indziej wściekłem się na waltornistę, który ma niewiele taktów do zagrania
i „tylko” zapytał, czy będzie musiał być na próbie także po przerwie Ma siedzieć bez potrzeby?
Kogo obchodzi, że ja się muszę skoncentrować, albo że nie znając jeszcze orkiestry, po prostu
nie wiem, które miejsca trzeba będzie powtórzyć? Przypuszczam, ale nie jestem pewien.
Odpowiadam czasem zatroskanym moim stanem psychicznym jestem przy zdrowych
zmysłach, tylko każdego tygodnia gram cztery inne utwory, w innym kraju, jestem więc pełen
napięcia i czasem już nie daje się tego wszystkiego wytrzymać Zwłaszcza gdy jeszcze dochodzą
jakieś skomplikowane sprawy prywatne Wtedy wpadam w depresję, którą skrzętnie ukrywam
i dziwię się, gdy to udaje mi się tak dobrze, że mówią „Pan zawsze taki wesoły”
Bogu dziękuję, że jeszcze nie dopadł mnie ten rodzaj depresji, który owładnął Australijką
Evelyn Jones Usłyszałem ją w radiu w Szkocji Fenomenalna gra! Nie słyszałem zapowiedzi kto,
miałem wątpliwości czy to mężczyzna, czy kobieta, choć technika wydawała mi się
porównywalna do Rachmaninowa Zapisałem datę i godzinę audycji Zadzwoniono do BBC
i dzięki temu dowiedziałem się, że grała Jones, a potem opowiedziano mi jej historię Wyczerpała
się jak akumulator, którego nie da się już naładować Pewnego dnia, po pięciu kolejnych
koncertach, które musiała zagrać jeden po drugim, po prostu zamknęła fortepian i nie chciała
patrzeć na ten instrument.
Czy to była tragedia, czy wyzwolenie? Miała czterdzieści pięć lat i była pianistką formatu
Rachmaninowa, możecie Państwo uwierzyć? To tak jakby Szekspir pewnego dnia oznajmił, że
już więcej nic nie napisze Evelyn przestała grać, ale co wieczór o dziewiętnastej jej ręce stawały

Podstrony