Usłyszałam, że ktoś schodzi po schodach, i pomyślałam,
że byłoby świetnie, gdybym tak nagle trafiła właśnie na niego, więc się obejrzałam i wy-
obraź sobie, to był on!
— SkÄ…d wiesz?!
— PoznaÅ‚am go natychmiast z twojego opisu. Czarny, dwa metry i ulizany.
— Ulizany?
— Ulizany do tyÅ‚u.
— WÅ‚aÅ›nie, do tyÅ‚u! I mniej wiÄ™cej w takim wieku, no i ten pies! Takie wielkie, czarne
bydlę! O Boże, jaki on wielki!
— Jeszcze uroÅ›nie. MówiÅ‚am ci, że to sÄ… bardzo duże psy. No i co?
— SzedÅ‚ po schodach na dół z tym psem. Mnie byÅ‚o wszystko jedno, wiÄ™c siÄ™ odwró-
ciłam tyłem do drzwi i wytrzeszczyłam na niego oczy.
— Nie zwróciÅ‚ na ciebie uwagi?
— MusiaÅ‚by być Å›lepy. OczywiÅ›cie, że zwróciÅ‚, odwróciÅ‚ siÄ™ nawet jeszcze raz, jak już
zszedł niżej, a ja ciągle stałam tyłem do drzwi i wpatrywałam się w niego. I oświadczam
ci, że on mi się nie podobał!
— GÅ‚upiaÅ›! — zawoÅ‚aÅ‚am z gniewem, bo wróg, nie wróg, uważaÅ‚am, że skoro miaÅ‚am
z nim coÅ› wspólnego, powinien być na poziomie. — Dlaczego ci siÄ™ nie podobaÅ‚?
— Bo on wyglÄ…daÅ‚ na to wszystko — odparÅ‚a Janka uroczyÅ›cie.
Bez żadnych wątpliwości wiedziałam, co ma na myśli. Lata przyjaźni robią swoje.
Zastopowałam oburzenie.
— Tak sÄ…dzisz? No?
— MiaÅ‚ wyraz twarzy... I pies też mi siÄ™ nie podobaÅ‚, obydwaj mieli jednakowy wyraz
twarzy. Taki godny, nabzdyczony i odpychający. Mówię ci, i pan, i pies są pozbawieni
poczucia humoru!
— Niemożliwe. Nie może być pozbawiony poczucia humoru. Prawie caÅ‚y czas je
okazywał.
— WÅ‚aÅ›nie, prawie!...
78
79
— No i co zrobiÅ‚aÅ›?
— PrzestaÅ‚am dzwonić, bo i tak tam nikogo nie byÅ‚o, i zeszÅ‚am za nim na dół. Nie
zaraz, za chwilę, bo zaraz się bałam. Widziałam ich z daleka, jak szli, okropnie dostojnie.
To jest chyba bardzo spokojny i systematyczny facet...
— Nie wiem, możliwe. WymyÅ›laÅ‚ mi dość systematycznie... No i co?
— Nic, maÅ‚o ci jeszcze?
— Jak to, nic wiÄ™cej nie zrobiÅ‚aÅ›? Trzeba byÅ‚o podejść i poprosić, żeby ci daÅ‚ dziesięć
złotych. Z Kopernikiem. Utwierdziłabyś go w jego dobrym mniemaniu o kobietach.
— Nie przyszÅ‚o mi to do gÅ‚owy, miaÅ‚am spóźniony zapÅ‚on z wrażenia. Bardzo siÄ™ cie-
szę, że go zobaczyłam. Aha, już wiem, co mi się nie podobało. On ma na twarzy wypi-
sany ten stosunek do kobiet...
— Niech sobie ma. Daj mi z nim Å›wiÄ™ty spokój, mam go po dziurki w nosie.
Popełniłam przez niego najidiotyczniejszą pomyłkę w życiu!
— Ciekawa jestem, dlaczego on potem znów tak...
— Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Przypuszczam, że on równie nieżyczliwie
myśli o mnie, jak ja o nim. Obydwoje wygłupiliśmy się rekordowo...
— A tak, tego wam odmówić nie można... OdÅ‚ożyÅ‚am sÅ‚uchawkÄ™ z niechÄ™tnym za-
miarem powrotu do pisania. Domy kultury wzbudzały we mnie coraz większą awer-
sjÄ™...
Telefon zadzwonił, kiedy byłam już przy zakończeniu.
— SÅ‚ucham — powiedziaÅ‚am z lekkim roztargnieniem.
— Halo, tu Szkorbut. Akcja dziÅ› o dwudziestej trzeciej trzydzieÅ›ci...
Poczułam się nieco skołowana. Czego ci ludzie tak mącą i w ogóle ilu ich jest? Znów
inny głos, rzeczywiście chyba pół miasta się wygłupia.
— Przecież miaÅ‚o być jutro o dwudziestej trzeciej — powiedziaÅ‚am mimo woli z roz-
paczÄ….
— PrzyÅ›pieszono termin, jutro bÄ™dzie jawnie. Reszta bez zmian.
— Kto to widziaÅ‚ tak krÄ™cić i to w ostatniej chwili — odparÅ‚am z urazÄ…. ChciaÅ‚am
jeszcze dodać, że ja się nie zgadzam na takie głupie skoki w czasie, kiedy nagle uprzy-
tomniłam sobie, że jest mi przecież doskonale obojętne, kiedy będą przeprowadzać ja-
kieś niezrozumiałe akcje i że nie mam z tym nic wspólnego.
— Trudno, trzeba dziaÅ‚ać przez zaskoczenie. Nic w tym nie ma dziwnego — powie-