- Och, myślę, że z odrobiną mgły dalibyśmy sobie radę - powiedziała. - Zgodzę się prawie na wszystko, byleby mieć sekwoje. Nie wiem, jak wyglądają kamieniołomy kamienia filozoficznego, ale jeżeli są podobne do pokładów marmuru pana Haflera, wytrzymalibyśmy chyba ich sąsiedztwo. A co do tej rosy miodowej, to nie trzeba chyba chodzić po nią na księżyc. W stanie Nevada zdejmuje się ją z liści niektórych krzaków. Wiem, że tak jest na pewno, bo mój ojciec mówił o tym mojej matce, a ona mnie powiedziała.
Ponieważ temat rolnictwa zaprzątał ich wszystkich, nieco później Hall rozpoczął mowę oskarżycielską przeciwko „rajowi szulerów”, jak określał Stany Zjednoczone.
- Ach, jak się pomyśli o tej wspaniałej szansie! - zawołał. - Nowy kraj, otoczony oceanami, położony we właściwej szerokości geograficznej, o żyźniejszej ziemi i bogatszych skarbach naturalnych niż jakikolwiek inny kraj na świecie, skolonizowany przez imigrantów, którzy odrzucili pęta starego świata i przyszli tu w nastroju sprzyjającym demokracji. Tylko jedna jedyna rzecz mogła im przeszkodzić w udoskonaleniu tej demokracji, którą zaczęli budować. Tą rzeczą była chciwość.
Zaczęli żreć wszystko, co było na widoku - jak świnie. A gdy tak żarli, demokrację diabli wzięli. Żarcie zamieniło się w karciany hazard. Naród stał się narodem karciarzy. Jeżeli ktoś postawił na złą stawkę i przegrał, wystarczyło mu przejść przez granicę kilka mil na zachód i zdobyć nową stawkę. Przeciągali przez kraj jak szarańcza. Niszczyli wszystko - Indian, ziemię, lasy, podobnie jak niszczyli bawoły i dzikie gołębie. Ich moralność w biznesie i polityce była moralnością szulera. Ich prawa były prawami hazardu - jak rozgrywać grę. Każdy grał. A więc - niech żyje hazard! Nikt nie protestował, bo nie było takich, którzy by nie mogli grać. Jak mówiłem, kto przegrywał, gnał dalej na zachód przez granicę - po nowe stawki. Ktoś, kto dziś wygrywał, jutro mógł stracić wszystko, a pojutrze znowu wyciągnąć najwspanialszy atut.
Tak więc żarli i uprawiali hazard od Atlantyku po Pacyfik, aż zaświnili cały kontynent. A kiedy już się załatwili z ziemią, lasami i kopalniami, z powrotem odbyli i całą drogę grając o każdą najmniejszą stawkę, którą przeoczyli, grając o przywileje i monopole, używając polityki do ochrony swych łajdackich gier i znaczonych kart. A demokrację diabli wzięli.
Potem zaczęła się najśmieszniejsza zabawa. Ci, co przegrali, nie mogli już znaleźć nowych stawek, podczas gdy ci, co wygrali, dalej uprawiali hazard między sobą. Przegrywający mogli już tylko trzymać ręce w kieszeniach i przyglądać się grze. A kiedy poczuli głód, poszli do szulerów, którym się powiodło, zdjęli kapelusze i poprosili o pracę. Ci, co przegrali, zaczęli pracować dla tych, co wygrali, i do dziś dla nich pracują, a demokracja zboczyła z drogi i poszła sobie w najdziksze góry. Ty, Bill, nigdy w życiu nie przyłożyłeś ręki do gry. Dlatego, że twoi rodzice przegrali.
- A co z tobą? - spytał Bill. - Nie widziałem, żebyś trzymał kartę w ręce.
- Ja nie muszę. Ja się nie liczę. Jestem pasożytem.
- Co to znaczy?
- Pchła, kleszcz skórny - wszystko, co dostaje coś za nic. Tuczę się wczepiony w parchatą skórę robotników. Nie muszę grać. Nie muszę pracować. Ojciec zostawił mi dość swoich karcianych zysków. Och, nie wbijaj się w dumę, mój chłopcze. Twoi rodzice nie byli lepsi od moich. Tylko że twoi przegrali, a moi wygrali, i dlatego ty uprawiasz moje zagony ziemniaków.
- Wcale tak nie uważam - powiedział Bill z przekonaniem. - Człowiek z krzepą może dzisiaj też wygrać…
- Na ziemi rządowej? - spytał Hall prędko.
Bill przełknął i przyznał w duchu, że strzał był celny.
- Ale mimo to może wygrać - podjął na nowo.
- Z pewnością. Zdobędzie pracę - u drugiego człowieka. Młody siłacz jak ty, z olejem w głowie, wszędzie dostanie pracę. Ale pomyśl, w o ile gorszej sytuacji są inni którzy przegrali. Ilu trampów spośród tych, których spotykałeś na drodze, otrzymałoby pracę przy powożeniu czwórką koni w stajni wynajmującej powozy w Karmelu? A niektórzy z nich byli w młodości tak silni jak ty. Co więcej, do wielkich rzeczy nie dojdziesz. To jest upadek na łeb i szyję - od gry hazardowej o kontynent do gry hazardowej o pracę.
- Mimo to… - zaczął Bill ponownie.
- A tak, masz to we krwi! - uciął Hall błyskawicznie. - Zresztą dlaczego byś miał nie mieć? Wszyscy w tym kraju uprawiali szulerską grę od pokoleń. Atmosfera szulerni otaczała cię, kiedyś się rodził. Wdychałeś ją przez całe życie. Chociaż nigdy w życiu nie miałeś jednej karty w ręku, wciąż się rwiesz do gry, wciąż marzysz o hazardzie.
- Ale co my mamy robić… my wszyscy, którzyśmy przegrali? - spytała Saxon.
- Powinniście zawołać policję i zażądać przerwania gry - poradził Hall. - To jest gra oszukańcza.
Saxon zmarszczyła brwi.
- Zróbcie to, czego nie zrobili wasi ojcowie - dodał. - Udoskonalcie demokrację.
Saxon przypomniała sobie słowa Mercedes.
- Moja przyjaciółka mówiła, że demokracja jest czarem rzucanym na ludzi.
- To prawda. Jest czarem rzucanym na ludzi - w szulerni. W naszych szkołach są teraz miliony chłopców, którzy przełknęli gładko kłamstwo o awansie z chłopca na posyłki na prezydenta Stanów Zjednoczonych, a miliony zacnych obywateli śpią co noc spokojnie w przekonaniu, że mają udział w rządzeniu krajem.
- Mówisz jak mój brat Tom - powiedziała Saxon, przestając rozumieć. - Jeżeli wszyscy zajmiemy się polityką i będziemy ze wszystkich sił walczyli o coś lepszego, może otrzymamy to za jakieś tysiąc lat. A ja chcę tego teraz. - Zacisnęła namiętnie ręce. - Ja nie mogę czekać. Ja chcę tego teraz.
- Właśnie o tym wam mówię, droga moja - odparł Hall. - Na tym polega cały kłopot z tymi, co przegrywają. Nie mogą czekać. Chcą tego teraz - garści sztonów i miejsca przy karcianym stoliku. No cóż, nie dostaną ich teraz. To samo dotyczy ciebie - pogoń za doliną na księżycu! To samo dotyczy Billa, który tęskni do szansy wygrania ode mnie dziesięciu centów przy pedro i przeklina pod nosem to nasze „przelewanie z pustego w próżne”.