ďťż
- Wiem, że wydaje ci się, iż nie będziesz mógł zasnšć, ale powiniene przynajmniej poleżeć przez chwilę.
Najeżył się. Wzięła to za dobry objaw. Przynajmniej nie zamierzał poddawać się bezradnie i zmuszać jej, aby zajęła się jego życiem.
- Naprawdę, jeli przynajmniej nie zrobisz sobie zimnego kompresu na oczy, nie będziesz w stanie patrzeć - nalegała.
W końcu kiwnšł głowš i wstał.
- Przyjdziesz do mnie, jeli dowiesz się czego. Zrobisz to, prawda? - Wydawał się uznawać za pewnik to, iż ona spotka się z babkš i Tarmš.
To był tak samo dobry pomysł, jak każdy inny.
- Zrobię to - obiecała i wstała, aby odprowadzić go do drzwi.
Rozstali się na progu. Kero popędziła korytarzem do klatki schodowej. Zbiegła schodami na dół najszybciej, jak mogła, starajšc się nie skręcić przy tym karku.
Wspólna komnata była pusta, lecz w szparze pod drzwiami do "pracowni" Kethry było widać wiatło. Zawahała się na moment, rozdarta między potrzebš dowiedzenia się czego a niechęciš przestšpienia progu tych drzwi. Koniec końców ciekawoć zwyciężyła i Kero nacisnęła klamkę.
Drzwi ustšpiły; otworzyła je szerzej. Na końcu długiej komnaty, przy małym stoliczku z marmurowym blatem, siedziała Kethry, pochylona nad dużš, czarnš misš. Obok niej spoczywała Tarma, o twarzy jak beznamiętna maska. wiatło bijšce z dna misy owietlało od dołu oblicze Kethry; rozpuszczone, srebrne włosy tworzyły miękki obłoczek dookoła jej głowy. Kero kaszlnęła cicho. Kethry nie zwróciła na niš uwagi, lecz Tarma podniosła oczy i skinęła, aby dołšczyła do nich.
Żwawo przebyła zagracony pokój. Nigdy nie była pewna, ile z tych sprzętów miało zastosowanie magiczne, a ile było tylko zwykłymi gratami, usuniętymi tutaj na przechowanie. Na przykład to olbrzymie, zasłonięte zwierciadło, czy też kompletna zbroja, której najprawdopodobniej nie byłaby w stanie nałożyć żadna istota ludzka, ani nawet żadna żywa istota, ponieważ hełm przymocowany był na stałe do ramion, a przyłbica po obu stronach do hełmu.
Przeważnie starała się nie przyglšdać niczemu zbyt dokładnie. Stało tam nieco wypchanych zwierzšt - przynajmniej wydawało jej się, że były to zwierzęta - na półkach wzdłuż cian; kształty, na które lepiej było nie zwracać baczniejszej uwagi, jeli komu marzyły się spokojne sny.
Kiedy zbliżyła się do obydwu kobiet, zobaczyła, że na dnie misy panuje jaki ruch; wiatełko błškało się i mieniło, rzucajšc drobne, dziwne cienie na twarz Kethry. Kiedy w końcu stanęła obok nich, ze strachem i zdumieniem stwierdziła, że z dna misy spoglšda na Kethry miniaturowy człowieczek, gestykulujšcy od czasu do czasu i wywołujšcy zmiany wiatełka. Za plecami człowieczka jarzyła się różowa mgiełka. wiatełko wydawało się padać z tego miękkiego, migotliwego tumanu.
- To jest tylko obraz - powiedziała łagodnie Tarma, kiedy Kero znalazłszy zydel postawiła go obok. - Syn Kethry, twój wuj Jendar.
-... a więc, zgodnie z owiadczeniem herolda, ksišżę od jakiego czasu należał do grupy spiskowców. Jeden z heroldów, zbrojmistrz, jako zwietrzył próbę zabójstwa i kiedy Selenay wyjechała konno na ćwiczenia, zabrawszy oddział młodych wojowników, w pewnej odległoci ruszył potajemnie jej ladem. Tak więc, gdy wpadła w pułapkę zastawionš przez spiskowców, sprawiła im pewnego rodzaju niespodziankę. Po pierwsze, nikt z nich nie spodziewał się, że Selenay jest tęgim wojownikiem, a po drugie, nie liczyli się z odsieczš. Podczas walki Thanel odniósł miertelne rany. Zmarł wkrótce potem.
- Żadna strata - odparła Kethry, odprężywszy się odrobinę. - Czy sš oznaki, że Thanel mógł być wspierany z Rethwellanu?
- Nie. Nie ma. Nikt z dworu nie wydaje się skłonny doszukiwać się tego. - Brodaty mężczyzna przekrzywił głowę na bok gestem, który bardzo upodobnił go do matki. - Matko, chcesz, abym się tym zainteresował?
- Nie. Prawdę powiedziawszy, nie - odparła. - Najchętniej zostawiłabym to Valdemarowi. W tej sytuacji nie jest bezporednio zagrożony ani Rethwellan, ani królewska rodzina. I mam nadzieję, że wybaczysz mi mojš małostkowoć.
Jendar potrzšsnšł głowš.
- Jeli nalegasz. Muszę przyznać, że i ja wolałbym nie wchodzić w zbytniš zażyłoć z heroldami. Majš dobre zamiary, sš naprawdę porzšdnymi ludmi, lecz zbyt uczuciowymi jak na mój gust. Zbyt przypominajš mi ciebie w momentach, gdy ten miecz miał na co ochotę.
- Jeli chodzi o mnie, to jedna wizyta w Valdemarze wystarczy - odpowiedziała. - Cieszę się, że ledwie przekroczyłam granicę. Czy ty kiedykolwiek tam byłe?
Wzdrygnšł się.
- Raz. Tak jak i ty, ledwie przekroczyłem granicę. Bez przerwy czułem oczy wlepione w mój kark, lecz kiedy próbowałem odkryć, co tak mnie obserwuje, nigdy nic nie znalazłem. Miałem wrażenie, że to co było bardzo nieprzyjazne i nie zamierzałem przedłużać swojego tam pobytu i dowiadywać się, co to jest i dlaczego wzbudza takie wrażenie.
- Jest jeszcze gorzej, jeli posłużysz się magiš - powiedziała Kethry z kamiennš twarzš. - Dużo gorzej. A przy okazji: to Kero, twoja siostrzenica.
Miniaturowy człowieczek spojrzał na Kero z głębin misy.
- Wydaje się dziedziczkš ze strony Shin'a'in - powiedział z czym, co - jak założyła sobie Kero - było umiechem pełnym aprobaty. - Kero, gdyby kiedykolwiek była w Wielkim Harsay, wstšp do nas. Szkoła jest tuż za miastem, na jedynym wzgórzu w promieniu wielu mil. Nietrudno do nas trafić, jest nas tutaj około czterdziestu, lecz i osada nie liczy więcej niż dwiecie osób.
Z pewnym wysiłkiem przełknęła linę.
- Yhm... dziękuję. Ja... ech... zrobię to na pewno.
Mężczyzna rozemiał się wesoło i Kero stwierdziła, że ma takie same, szmaragdowe oczy jak jego matka.
- Taka sama jak każdy wojownik, którego dotšd spotkałem... Pokaż jej odrobinę magii, a kuli się i mizernieje.
- Tak, a co ty robisz, kiedy kto zamierza się mieczem na twojš szyję? - odparowała Kethry. W jej głosie pojawiła się nutka rozbawienia.