Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie była w stanie tego sprawdzić, ale w głębi duszy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Gdyby odsunęła fotel i włączyła wtyczkę do kontaktu, aparat i tak pozostałby głuchy, podobnie jak ten w kuchni i w sieni.
A zresztą czy to coś wielkiego? – odpowiedziała swoim głosom. – Pojadę po prostu do autostrady. To drobnostka w porównaniu z zaimprowizowaną operacją chirurgiczną dokonaną za pomocą szklanki, a później przepchnięciem łóżka przez cały pokój i utratą pół litra krwi. Mercedes to dobry wóz, a droga biegnie prosto jak strzelił. Dojadę wolniutko do autostrady numer sto siedemnaście, a jeśli później poczuję się zbyt słaba, by dotrzeć do Dakins Store, stanę po prostu w poprzek drogi, włączę migacze i położę się na klaksonie. Wreszcie ktoś przyjedzie i udzieli mi pomocy. Na pewno tak się stanie, bo autostrada jest w tym miejscu płaska i biegnie prosto na przestrzeni pięciu kilometrów. Najważniejsze, że samochód ma zamki. Jak do niego wejdę, mogę zablokować drzwiczki. On nie wejdzie do środka.
Obcy – usiłowała szydzić Ruth, ale Jessie pomyślała, że w jej głosie zabrzmiało przerażenie; tak, nawet w głosie Ruth.
Owszem – odrzekła. – Przecież to ty zawsze mi powtarzałaś, że powinnam się kierować mniej rozsądkiem, a bardziej sercem, prawda? To twoje własne słowa. I wiesz, co dyktuje mi w tej chwili serce, Ruth? Że mercedes to moja jedyna szansa. Jeśli chcesz się śmiać, proszę bardzo... ale ja podjęłam już decyzję.
Ruth najwyraźniej nie było do śmiechu. Umilkła.
Tuż przed wyjściem z auta Gerald wręczył mi kluczyki, by sięgnąć na tylne siedzenie po teczkę. Zrobił to, prawda? Boże, obym się nie myliła!...
Wsunęła dłoń do lewej kieszeni spódnicy i znalazła tylko dwie chusteczki higieniczne. Opuściła prawą rękę, dotknęła nią ostrożnie kieszeni, po czym westchnęła z ulgą, wyczuwając kluczyki i duży okrągły wisiorek podarowany jej przez Geralda na ostatnie urodziny. Na wisiorku znajdował się napis: JESTEŚ SEKSY. Jessie jeszcze nigdy nie czuła się mniej seksy, ale nie miała nic przeciwko temu, mogła się z tym pogodzić. Najważniejsze, że miała w kieszeni kluczyki, co pozwalało opuścić to makabryczne miejsce.
Pod stolikiem na telefon stały tenisówki, ale Jessie postanowiła z nich zrezygnować. Ruszyła powoli ku drzwiom, drepcąc drobnymi kroczkami jak inwalida. Idąc przypominała sobie, by przed wyjściem z domu podnieść słuchawkę telefonu w sieni – nic to nie szkodziło.
Ledwo okrążyła łóżko, znów zrobiło jej się ciemno przed oczami. Ukośne promienie słońca wpadające przez okno przybladły, jakby ktoś zmniejszył dopływ energii do reflektora, i wirujący w nich diamentowy kurz zniknął.
– Och nie, tylko nie teraz! – rzekła błagalnie. – Proszę, tylko nie teraz! – Ale światło wciąż ciemniało i Jessie zdała sobie nagle sprawę, że znów się chwieje, że jej tors zatacza w powietrzu coraz szersze kręgi. Sięgnęła ręką ku zagłówkowi i chwyciła zamiast niego zakrwawione kajdanki, z których tak niedawno się uwolniła.
Dwudziestego lipca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku – pomyślała. – Can I get witness?
Poczuła zapach potu, nasienia i wody kolońskiej ojca. Chciała o nich zapomnieć, lecz zakręciło jej się nagle w głowie. Zrobiła jeszcze dwa chwiejne kroczki, po czym padła twarzą w dół na zakrwawiony materac. Leżała na łóżku, mrugając od czasu do czasu oczami, bezwładna i nieruchoma niczym topielica wyrzucona na pustą plażę.
34
Odzyskawszy świadomość, zobaczyła tylko ciemność i pomyślała, że jest martwa.
Później przyszło jej do głowy, że gdyby nie żyła, jej prawa dłoń nie bolałaby tak bardzo – wydawała się obdarta ze skóry. Wreszcie zdała sobie z przerażeniem sprawę, że skoro ma otwarte oczy i jest ciemno, oznacza to, iż zaszło słońce. Wyrwało ją to natychmiast ze stanu półświadomości. Z początku nie potrafiła pojąć, dlaczego zachód słońca miałby być taki przerażający, a później przypomniał jej się nagle...
Kosmiczny kowboj, upiór miłości...
...i doznała jakby wstrząsu elektrycznego. Zapadnięte trupio blade policzki, wysokie czoło, przenikliwe spojrzenie.
Kiedy leżała nieprzytomna na łóżku, wiatr znów przybrał na sile i tylne drzwi zaczęły uderzać o framugę. Przez chwilę słychać było tylko drzwi i wiatr, a później rozległo się przeciągłe, drżące wycie. Jessie jeszcze nigdy nie słyszała równie potwornego dźwięku, miała wrażenie, że mógłby wydać go człowiek, który oszalał, bo pochowano go żywcem.
Wycie odpłynęło stopniowo w ciemność (była noc, Jessie nie miała już co do tego wątpliwości), lecz po chwili znów się rozległo: nieludzkie, piskliwe, pełne obłąkańczego strachu. Jessie zadygotała, jakby dotknęło ją coś żywego i obrzydliwego, po czym sięgnęła po omacku rękami do uszu. Zdołała je jakoś zasłonić, lecz nie zagłuszyła w ten sposób straszliwego dźwięku, gdy zabrzmiał po raz trzeci.