Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

No, niechże pani już mówi.
Ledwo dziewczyna skończyła, wszedł kelner z księgą obcokrajowców. Sępi Dziób wpisał się i kazał, by jak najszybciej podano śniadanie. Gdy został sam w pokoju, zajął się rozpakowaniem bagażu. Zastał go przy tym kelner, przyniósłszy jedzenie. Zdumiał się wielce, ujrzawszy zawartość worka i futerału. Pospieszył do kancelarii, aby zameldować gospodarzowi, co widział.
Hotelarz nic jeszcze nie wiedział o nowym gościu, gdyż dopiero co wrócił z miasta. Usłyszawszy relację o dziwacznym lokatorze, rozgniewał się.
- I takiemu człowiekowi oddał pan nasz najlepszy numer?
- Chciałem go tylko oszołomić - usprawiedliwiał się kelner. - Nie spodziewałem się, że zatrzyma apartament.
- Jak się wpisał?
- Jako William Saunders, kapitan armii Stanów Zjednoczonych.
- Boże wielki, to zapewne taki sam oszust i zdrajca jak ten Shaw, który też się podawał za Amerykanina i kapitana!
- Co ma w bagażu?
- StrzelbÄ™...
- Do pioruna!
- ... dwa rewolwery, wielki nóż z ostrą, wygiętą klingą i stary puzon.
- Puzon? Nie wierzę! Czy przysięgnie pan, że to naprawdę puzon?! Z mosiądzu?
- Trudno powiedzieć - z namysłem odparł kelner. - Jest żółty, podobny do mosiądzu, ale nie jasnożółty, tylko ciemniejszy, bardzo zardzewiały.
- Chyba nie z brunatnego metalu?
- Być może.
- Mój Boże, w takim razie to maszyna piekielna! Czy nie widział pan kurka czy sprężyny, gwintu lub jakiegoś kołka?
- Nie.
- Trzeba się przekonać.
- Ale jak? Nie wygląda mi ten jegomość na człowieka, który pozwoli zajrzeć do swojego bagażu.
- A więc sprawia wrażenie wojowniczego, wyzywającego?
- W najwyższym stopniu. A przy tym jest złośliwy.
- Co począć?
Kelner zrozumiał swój błąd, więc z tym większą gorliwością pragnął go naprawić.
- Musimy zacząć działać. Obawiam się, że ten Amerykanin przygotowuje zamach.
Pokojówka dotychczas milcząca, krzyknęła:
- Jezus, Maria! On pytał o von Bismarcka! Gospodarz zbladł.
- O von Bismarcka? Czego chciał?
- Musiałam mu opisać drogę do rezydencji kanclerza. Chce się z nim widzieć.
- O, nieba!
- Powiedziałam, że niełatwo dostać się do von Bismarcka, ale on na to, że poradzi sobie bez ceregieli.
- Nie ulega wątpliwości, że zamierza dokonać zamachu! Chce go zabić! Nie ma co dłużej zwlekać! Idę zawiadomić policję.
Hotelarz biegł całą drogę. Kiedy dotarł do komisariatu, z trudem oddychał i przez pewien czas nie mógł wykrztusić słowa.
- Uspokój się, mój drogi - odezwał się łagodnie urzędnik. - Zapewne przychodzi pan w nagłej sprawie. Ale niech pan poczeka i nic nie mówi, zanim nie złapie tchu.
- Ja... ja... przynoszę zamach. Policjant zdębiał.
- Zamach?!
- Tak, przynoszÄ™ tutaj. To znaczy przynoszÄ™ doniesienie o zamachu.
- To w samej rzeczy ważna sprawa. Czy się pan dobrze zastanowił? Chodzi wprawdzie o przestępstwo i poważne niebezpieczeństwo, które zapewne komuś grozi. Ale jednocześnie bierze pan na siebie wielką odpowiedzialność, informując mnie o tym.
- Biorę na siebie wszystko: przestępstwo, niebezpieczeństwo i odpowiedzialność! - hotelarz był tak przejęty, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co mówi.
Urzędnik ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Na kogo przygotowano zamach?
- Na von Bismarcka.
- Do licha! W jaki sposób ma być wykonany?
- Strzelbą, rewolwerem, nożem i maszyną piekielną.
Policjant spoważniał.
- Kim jest zamachowiec? A jego pomocnicy?
- Muszę zapytać o coś. Czy przypomina pan sobie rzekomego kapitana Shawa, którego szukano u mnie, a któremu udało się zbiec?
- Tak. Podawał się za kapitana armii Stanów Zjednoczonych.
- No właśnie. A u mnie mieszka teraz człowiek, który także podaje się za amerykańskiego kapitana.
- To jeszcze nie powód, aby go podejrzewać.
- Nie kwapił się z okazaniem paszportu i upominał o księgę
cudzoziemców.
- No, no... Jakże się nazywa?
- William Saunders.
- Angielskie albo amerykańskie nazwisko. Kiedy się zjawił?
- Pół godziny temu.
- Jak jest ubrany?
- Niezwykle. Jak maszkara. Nosi stare niemodne spodnie, trzewiki, frak z bufami, wyłogami i olbrzymimi guzikami, a kapelusz w kształcie parasola.
- Hm. Raczej wydaje mi się, że to dziwak a nie zamachowiec. Kto zamierza popełnić przestępstwo, ten ubiera się stereotypowo, aby nie zwracać na siebie uwagi.
- Ale jego broń! Ma strzelbę, dwa rewolwery i nóż. A także jakiś instrument metalowy podobny do puzonu. To może być machina piekielna!
- Czy widział ją pan?
- Nie ja, ale mój kelner.
- Dlaczego się pan osobiście nie przekonał?
- Nie chciałem wzbudzać w tym człowieku podejrzeń.
- A z czego pan wnosi, że chce dokonać zamachu na von Bismarcka?
- Pokojówkę, która jest ze mną spokrewniona, pytał o drogę do jego rezydencji.
- To już coś, ale jeszcze nie obciążający dowód.
- Mówił ponadto, że nie będzie robił z von Bismarckiem ceregieli.
- Czy powiedział, kiedy tam pójdzie?
- Nie.
- Gdzie jest teraz?
- Je śniadanie w swoim pokoju.
- Może się pan mylić, ale moją powinnością jest zbadać sprawę. Nie mogę działać na własną rękę. Zamelduję, komu należy i za pół godziny będę u pana. Pańskim obowiązkiem jest przypilnować, aby do tego czasu ten gość nie opuścił hotelu.
- Jeśli zajdzie potrzeba, czy mogę użyć siły?
- Tylko w ostateczności.
- Uczynię, co do mnie należy. - Rzekłszy to, hotelarz opuścił komisariat.
Tymczasem Sępi Dziób, nie spodziewając się niczego jadł z apetytem śniadanie.
- Czy mam czekać na porucznika? - zastanawiał się głośno. - Oho! Sępi Dziób jest człowiekiem, który może sam mówić z von Bismarckiem. Szkoda, że nie wypada z takim człowiekiem żartować, jak z innymi. A swoją drogą ciekaw jestem, jakie oczy zrobi, kiedy tak głupio ubrany drągal zażąda z nim rozmowy.
Zaniósł swoje rzeczy do sypialni, zamknął ją, a klucz schował do kieszeni.
- Ci ludzie nie powinni się dowiedzieć podczas mojej nieobecności, co jest w worku - mruknął. - Kelner i tak już widział za dużo. Jeśli mają zapasowy klucz, to i ja mam swoją śrubę.
Wyciągnął z kieszeni amerykańską patentową śrubę i wkręcił ją w otwór zamka. Teraz spokojny, że nikt nie otworzy pomieszczenia, zszedł na parter.
Traf chciał, że nie spotkał nikogo, ponieważ cały personel zebrał się w kuchni i plotkował na jego temat. Byli pewni, że kapitan jeszcze je śniadanie, nie przypuszczali bowiem, że mógł już pochłonąć takie stosy jadła.
Opuściwszy niepostrzeżenie dom, Sępi Dziób poszedł drogą opisaną przez pokojówkę. Kilka razy wprawdzie upewnił się, czy idzie dobrze, ale w końcu stanął u celu.

Podstrony