Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Skrzyżowałem ramiona na piersi i wszedłem w krąg światła rzucanego przez ogień.
- Nie ma mnie tam - powiedziałem głośno. - Jestem tutaj. Tłum zafalował, a gdzieniegdzie dały się słyszeć stłumione okrzyki zdumienia. Sprawiło mi to przyjemność, choć zdawałem sobie sprawę, iż już niedługo mogę umrzeć.
- Jak sam widzisz, nie jesteś w stanie od nas uciec - odezwał się ten z przyobleczonej w szaty trójki, który stał pośrodku. - Byłeś wolny, a mimo to zmusiliśmy cię do powrotu.
To właśnie z nim rozmawiałem w podziemnej celi.
- Jeżeli zawędrowałeś daleko Drogą, to zdajesz sobie doskonale sprawę, że masz nade mną jeszcze mniejszą władzę, niż mogliby przypuszczać ci, co nic nie wiedzą - odparłem. (Wcale nie jest trudno naśladować sposób mówienia takich ludzi, gdyż oni z kolei naśladują mowę ascetów oraz różnych kapłanów i kapłanek, choćby takich jak peleryny). - Zabraliście mi syna, który jest także synem Bestii Która Mówi, o czym z pewnością zdążyliście się już przekonać, jeśli przesłuchiwaliście go tak samo jak mnie. Po to, by go odzyskać, pozwoliłem waszym niewolnikom, aby zabrali mi miecz, a sam na jakiś czas podporządkowałem się waszej woli. Teraz jednak dość tego.
Jest takie miejsce na barku, które wystarczy ucisnąć mocno palcem, aby sparaliżować całe ramię. Położyłem rękę na ramieniu mężczyzny trzymającego Terminus Est, a ten natychmiast wypuścił miecz, który upadł u moich stóp. Mały Severian zachował więcej przytomności umysłu, niż mógłbym spodziewać się po kimś w jego wieku, gdyż błyskawicznie schylił się i podał mi miecz.
- Do broni! - krzyknął człowiek stojący pośrodku i wszyscy jak jeden mąż zerwali się na nogi. Większość miała stalowe szpony, których wygląd już opisałem, a niektórzy ściskali w rękach noże.
Pozornie nie zwracając na nich uwagi przytroczyłem Terminus Est w zwykłym miejscu, a następnie powiedziałem:
- Chyba nie przypuszczacie, że wykorzystuję ten starożytny miecz w charakterze broni? On służy wyższym celom, o czym kto jak kto, ale wy powinniście dobrze wiedzieć.
- Tak właśnie mówił Abundantius! - wymamrotał ten, pod którego szatą ukrywał się mały Severian. Trzeci milczał, rozcierając zdrętwiałe ramię.
Spojrzałem na środkowego, domyślając się, że to właśnie o nim wspomniano. Miał przebiegłe oczy, twarde jak kamienie.
- Abundantius jest mądry. - Zastanawiałem się, jak by go zabić, nie ściągając nam na głowę zemsty pozostałych. - Z pewnością wie także o przekleństwie, jakie grozi każdemu, kto będzie próbował skrzywdzić maga.
- A więc jesteś magiem? - zapytał Abundantius.
- Ja, który wyrwałem archontowi zdobycz z rąk i nie dostrzeżony Przez nikogo przeszedłem przez sam środek jego armii? Owszem, tak Baśnie mnie nazywają.
- Udowodnij, że to prawda, a wówczas uznamy cię za brata. Gdybyś jednak nie przeszedł pomyślnie próby albo nie chciał się jej poddać... Jest nas wielu, a ty masz tylko miecz.
- Chętnie poddam się każdej uczciwej próbie, choć ani ty, ani żaden z twoich podwładnych nie macie prawa być moimi sędziami.
Okazało się, iż jest zanadto przebiegły, aby dać się wciągnąć w dyskusję.
- Wszyscy, z wyjątkiem ciebie, znają zasady tej próby, wszyscy też mogą potwierdzić, że są uczciwe. Każdy z nas albo już ją przeszedł, albo ma zamiar wkrótce to uczynić.
 
***
 
Zabrali mnie do długiego budynku wzniesionego z ociosanych pni, którego do tej pory nie zauważyłem. Był pozbawiony okien i miał tylko jedno wejście. Kiedy wniesiono pochodnie, przekonałem się, że znajduje się w nim tylko jedno pomieszczenie, tak długie i wąskie, że bardziej przypominało korytarz niż salę.
- Tutaj zmierzysz się z Decumanem - powiedział Abundantius, wskazując mężczyznę, któremu ucisnąłem nerw ramieniowy. Odniosłem wrażenie, iż Decuman jest cokolwiek zaskoczony tą decyzją. - Ośmieszyłeś go przy ognisku, więc teraz on musi ośmieszyć ciebie, jeżeli będzie do tego zdolny. Możesz usiąść przy drzwiach, aby mieć pewność, że nikt z nas nie pospieszy mu z pomocą. On zajmie miejsce na drugim końcu pomieszczenia. Nie wolno wam zbliżać się do siebie ani dotykać, tak jak ty dotknąłeś go przy ognisku. Będziecie rzucać na siebie zaklęcia, a rano przekonamy się, kto był w tym lepszy.
Wziąwszy małego Severiana za rękę ruszyłem w kierunku najdalszego krańca korytarza.
- Ja tam usiądę - powiedziałem. - Wierzę, że nie będziecie pomagać Decumanowi, ale wy nie możecie mieć pewności, czy w dżungli nie kryją się moi sprzymierzeńcy. Zgodziliście się mi zaufać, więc ja także obdarzę was zaufaniem.

Podstrony