Z branżowych pism i gazet finansowych wiedział, że ogólny stan firm zabawkarskich był zły. Poza tym nie wiedział nic. Finanse i przemysł stale wahały się między nagłymi wzrostami, a raptownymi spadkami, ale tak było zawsze. Tylko że przez ostatnich sześć miesięcy wahania te stały się bardziej gwałtowne.
Rozłożył listy na biurku i pokręcił nad nimi głową. Zrobił wszystko, co mógł. Teraz pozostawało mu już tylko czekać na to nieszczęsne sprawozdanie z Moxan. Wspólnie z Keithem zredukował produkcję do minimum, przełożył na okres przedświąteczny emisję odcinkowego filmu animowanego, który na ICV miał reklamować Misia Jocka, odwołał zamówienia, przycisnął wierzycieli, obciął nadgodziny, zerwał kontrakt ze Starboplastics i odłożył na półkę plany grzechotki z Wesołą Syrenką. No i zrezygnował z przeprowadzki...
Podszedł do metalowej szafki na dokumenty i wyciągnął ostatni list z Moxan. Spojrzał na nazwisko: Gaylord K. Cottage. Pomyślał kwaśno, że takiego nazwiska zwykle łatwo się nie zapominało. Cottage był błyskotliwym, młodym człowiekiem, którego Moxan oddelegowało do zbadania przyczyn gwałtownego pogorszenia się sytuacji Sofftoys. Artur spojrzał na zegarek. Nie, nie było za późno. Mógł jeszcze złapać Cottage’a w biurze.
Telefon w Moxan dzwonił przez jakiś czas. Artur siedział, słuchając dzwonka w słuchawce i odgłosów ruchu ulicznego dobiegających zza okna. Wreszcie odezwał się burkliwy głos, pytając, czego chciał. Wizja się rozjaśniła i zmęczona, okrągła twarz spojrzała na Artura z monitora. Nocny portier dopiero po chwili uległ naleganiom i zgodził się połączyć rozmowę z wewnętrznym numerem Cottage’a.
Cottage zgłosił się niemal natychmiast. Siedział przy biurku w pustym pokoju. Nie miał na sobie marynarki. Pasmo włosów opadło mu na czoło; krawat wisiał krzywo. Artur prawie nie zwrócił uwagi na jego wygląd, zarejestrował jedynie, że mężczyzna prezentuje się mniej elegancko niż podczas wizyt w Sofftoys. Kiedy się odezwał, Timberlane z ulgą stwierdził, że nie wydawał się tak niesympatycznym i wypolerowanym młodzieniaszkiem, jak podczas ostatniego spotkania.
– Pański raport jest jeszcze analizowany, panie Timberlane – powiedział. – Niewielkie opóźnienie nie wynikło z naszej winy. Ogromnie przepraszam, że nie udało się nam dostarczyć go panu wcześniej, ale musi pan zrozumieć... Boże, cholerna klapa! Proszę mnie wysłuchać, panie Timberlane. Muszę z kimś o tym porozmawiać. Lepiej, żeby dowiedział się pan o tym, zanim rządowa cenzura zacznie kontrolować przepływ informacji.
Cottage wpatrywał się w Artura intensywnie. Albo kolor na linii miał złą jakość, albo mężczyzna był bardzo blady.
Artur poczuł się mały i zmarznięty w skorupie niebieskiego płaszcza.
– Słucham pana, ale zupełnie nie rozumiem, co pan ma na myśli, mówiąc o cenzurze. Oczywiście, bardzo panu współczuję z powodu osobistych problemów, ale...
– Och, to nie są problemy osobiste, kolego. O nie. Chwila, tylko zapalę papierosa... – Sięgnął po paczkę leżącą na biurku, zapalił i zaciągnął się. – Proszę posłuchać, pańska firma jest skończona! Niewypał, kompletna klapa! Jaśniej chyba nie można tego powiedzieć, co? Tamten drugi dyrektor, Keith Barratt, jeśli dobrze pamiętani, całkowicie się mylił mówiąc, że według niego waszą pozycję podkopał inny producent zabawek. Przeprowadziliśmy badania i okazało się, że wszyscy jedziecie na tym samym wozie. Każda firma: od największej, do najmniejszej. Tak mówią wyniki. Fakty są takie, że nikt już nie kupuje zabawek dla dzieci.
– Ale latem spadki w sprzedaży są normalne i...
Cottage machnął ręką i uśmiechnął się kpiąco.
– Może mi pan wierzyć, panie Timberlane, tu nie chodzi o żaden sezonowy spadek sprzedaży ani o nic podobnego. Sprawa jest o wiele poważniejsza. Rozmawiałem z kilkoma kolegami z firmy. Nie tylko producenci zabawek mają problemy. Zna pan Johnchem, firmę specjalizującą się w rozmaitych produktach dla niemowląt od przecierów i zupek, po zasypki? To także nasz klient. Ich wyniki są jeszcze gorsze od waszych, a mają dziesięciokrotnie wyższe koszty! Radiant, producent wózków dla dzieci, jest w takiej samej sytuacji.
Artur pokręcił głową, tak jakby wątpił w prawdziwość tego, co właśnie usłyszał. Cottage pochylił się w przód tak mocno, że jego nos stracił na monitorze ostrość.
– Wie pan, co to znaczy – powiedział, dusząc papierosa w popielniczce i wydmuchując dym z płuc prosto w ekran. – To może oznaczać tylko jedno. Od czasu tamtego wypadku z pasami van Allena w maju zeszłego roku, w ogóle nie rodzą się dzieci. Nie sprzedajecie, bo nie macie konsumentów.