. . wiesz już, opowiadałam ci przecież. . . Zniszczył go wprawdzie wybuch stosu jądrowego, ale po tych doświadczeniach, czyż nasi bracia nie mają prawa podejrzewać, że to wy go zniszczyliście? Dopóki nie wrócimy do swoich, dopóki nie wyjaśnimy im wszystkiego — oni traktować was będą jak złych, okrutnych, prymitywnych niszczycieli i oprawców. . .
— Rozumiem. . . Zdaje się, że rozumiem — powiedział Kamil w zamyśleniu,
— Wytłumacz mi jeszcze tylko jedno: jeśli twoi bracia odnajdą przetrwalniki, w których będą zapisane wasze osobowości, to skąd na waszej planecie znajdą się ciała, w które będziecie mogli się przenieść?
— Ależ. . . — Idą uśmiechnęła się pogodnie. — Prawda, nie wspominałam ci
o tym! Nasze ciała ani na chwile nie opuściły rodzimej planety! One są tam, czekają na nas! Są zbyt cenne i zbyt delikatne, by narażać je na niebezpieczeństwa dalekiej podróży kosmicznej! W naszych statkach podróżują tylko osobowości,
zapisane w urządzeniach trwałych i odpornych na trudne warunki dalekich wy-
praw! Przecież każda istota ma tylko jedno ciało, niepowtarzalne i własne. Osobowość jest niezniszczalna, dopóki istnieje w substancji materialnej. Bez niej —
ginie natychmiast. Czyż więc można narażać na uszkodzenie rzecz tak cenną jak własne ciało?. . . Czy można ryzykować, wysyłając w Kosmos osobowość my-131
ślącej istoty, zawartą w powłoce niedostosowanej do warunków panujących na obcych planetach?
15
Kamil poddał się. Uczynił to w chwili, kiedy zyskał całkowitą przewagę, kie-
dy ponownie uchwycił w swoje ręce losy wyprawy. Nie uważał już jednak tego
poddania za osobistą klęskę. Przeciwnie, nabrał przekonania, że na jego barkach spoczął teraz obowiązek rehabilitacji przeszłych pokoleń ludzkości w oczach nieznanych istot. „Czy mają oczy? — pomyślał. — Jeśli nawet mają, to na pewno
nie tak zielone jak Ida. . . ”
Kapitulacja Kamila była obwarowana szeregiem warunków. Zaufanie i zro-
zumienie — owszem, ale bezpieczeństwo dwustu uśpionych ludzi było dla niego
sprawą najważniejszą. Wystarczyło, że sam powziął odpowiedzialność za tę de-
cyzję i nie chciał przysporzyć sobie dodatkowych kłopotów.
Zgodził się nie witalizować nikogo z załogi. Całkowicie zgadzał się tu z Idą, która sądziła, że innych trudno byłoby przekonać o słuszności zawartej ugody.
Kamil zgodził się na odszukanie w przestrzeni stacji kosmicznej, której odległość Piotr szacował na nieco ponad pół roku świetlnego. Przeliczywszy wszystko do-kładnie, Kamil ocenił, że cała operacja przedłuży podróż najwyżej o dwa lata, co dla załogi, uśpionej w przetrwalnikach, było bez znaczenia. Sam postanowił jednak nie poddawać się anabiozie. Mając oparcie w Roastronie IV, czuł się pewniej, ale wolał czuwać nad wszystkim.
Piotr bez trudu radził sobie z nawigacją i pilotażem. Kontrolował go i pomagał
mu Roastron IV, który nie musiał nigdy odpoczywać — wystarczyło, że od cza-
su do czasu podładowywał swoje akumulatory, dołączając się do szyn rozdzielni energetycznej.
— Ten robot wyjątkowo udał się waszym konstruktorom — stwierdziła Ida
z podziwem. — Nawet my z Piotrem ani przez chwilę nie przypuszczaliśmy, że
nie jest człowiekiem.
— Gdyby nie on, wpakowałabyś mnie dawno do przetrwalnika i lecielibyście
teraz prosto do domu. Powinnaś go nienawidzić! — Kamil niepostrzeżenie zaczął
rozmawiać z Idą jak dawniej, traktując ją znów jak normalną dziewczynę. Fakt, że wciąż nie miał pojęcia, kto w niej właściwie „siedzi”, przestał mu wkrótce przeszkadzać.
133
„A czy w ogóle człowiek kiedykolwiek może wiedzieć, co się kryje nawet w normalnej, prawdziwej kobiecie?” — tłumaczył sobie niekiedy.
— Powiedziałeś, że powinnam nienawidzić Roastrona IV. W stosunku do ro-
bota pojęcie nienawiści nie ma w ogóle sensu. Rozumiem, że powiedziałeś to
żartem, ale przy okazji chcę cię przekonać, że jesteśmy łagodni i przyjaźnie do wszystkich nastawieni. Pomyśl, że mogliśmy opanować statek siłą. A przecież nikogo nie pozbawiliśmy życia, choć tak byłoby najłatwiej i najprościej. . . Nasza filozofia zakłada, że dwie istoty myślące, przy obopólnej chęci, zawsze osiągną porozumienie. . . Nasze porozumienie świadczy o słuszności tego poglądu, nawet w odniesieniu do istot należących do zupełnie różnych cywilizacji.
Teraz, kiedy obaj przybysze z Kosmosu nie usiłowali już ukrywać swoich oso-
bowości i szczerze rozmawiali z Kamilem, jego notes zapełniał się szybko mnó-
stwem uwag i spostrzeżeń na ich temat.
Piotr (Kamil wciąż nazywał oboje po dawnemu, gdyż twierdzili, że ich właści-
we imiona są niewyrażalne w ludzkim języku) okazał się kopalnią wiedzy o Ko-
smosie. Kamil często rozmawiał z nim i dowiedział się wielu rzeczy, dla odkrycia których trzeba by odbyć co najmniej kilka wypraw międzygwiezdnych.
— Czy mógłbyś wyjaśnić mi, czym był antymaterialny twór, który zniszczyłeś
strumieniem fotonów? — spytał kiedyś Kamil. Piotr uśmiechnął się nieśmiało
znad pulpitu sterowniczego i powiedział:
— Musze przyznać, że nawet nasza stara i wysoko rozwinięta cywilizacja nie
sięgnęła granic wszechwiedzy. Kosmos jest na to zbyt rozległym terenem badań, wypełnionym niewyobrażalnie wielka rozmaitością form i zjawisk.
Na temat obiektów, o które pytasz, istnieją u nas co najmniej cztery teorie. Dla przykładu przytoczę dwie:
Pewne jest, że są to organizmy żywe, choć bardzo prymitywne. Niektórzy ba-