Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Azzie przedsięwziął stosowne środki ostrożności, przybierając postać miłego wujaszka.
— Dalej, dalej, chłopaczku — powiedział, głaszcząc złote loki młodzieńca.
— Gdzie ja jestem? — zapytał Królewicz.
— Byłoby lepiej, gdybyś raczej spytał, kim jesteś — stwierdził Azzie. — Po-
tem powinieneś chcieć wiedzieć, kim ja jestem. Pytanie „gdzie” znajduje się na trzecim miejscu na liście ważnych życiowych kwestii.
— W porządku. . . Zatem kim jestem?
— Jesteś szlachetnym księciem, którego imię zostało zapomniane, a który zna-ny jest jako Zaczarowany Królewicz, inaczej Czaruś.
— Zaklęty Królewicz — zadumał się młody zmartwychwstaniec. — Podej-
rzewam, że znaczy to, iż mam w sobie błękitną krew, czyż nie?
— Tak, sądzę, że tak — odparł Azzie. — A ja jestem twoim wujem Azziem.
Królewicz zaakceptował to z wystarczającą gotowością.
— Cześć, wuju Azzie. Nie pamiętam cię, co prawda, ale skoro twierdzisz, iż
jesteś moim wujem, to wspaniale — nie mam nic przeciwko temu. Teraz, kiedy
wiem już to wszystko, mogę spytać, gdzie jestem?
— Oczywiście — zgodził się „wuj” Azzie. — W Augsburgu.
— To miło — odparł Królewicz z wahaniem. — Mam wrażenie, że zawsze
chciałem zobaczyć to miasto.
— Nawet powinieneś to zrobić — powiedział Azzie, uśmiechając się do siebie
na myśl o tym, jaką uległą i podatną perswazji kreaturę udało mu się stworzyć. —
Zdążysz się dobrze przyjrzeć miastu podczas czekających cię przygotowań, a potem znowu, kiedy będziesz opuszczał jego mury, wyruszając na poszukiwania.
— Poszukiwania, wuju?
— Tak, chłopcze. Przed tym niefortunnym wypadkiem, który spowodował
utratę przez ciebie pamięci, byłeś bardzo sławnym wojownikiem.
— Co mi się przytrafiło?
Walczyłeś dzielnie przeciwko chmarze wrogów i uśmierciłeś wielu z nich —
jesteś znakomitym szermierzem, musisz wiedzieć — ale jeden z tych tchórzli-
wych łotrów zaszedł cię od tyłu i grzmotnął w łeb pałaszem, kiedy się tego zupeł-
nie nie spodziewałeś.
— Takie zachowanie wydaje mi się mocno nie w porządku.
— Ludzie często zachowują się nie fair — stwierdził filozoficznie Azzie. —
Jesteś zbyt niewinny, by o tym wiedzieć. Zresztą, nieważne. Twoje czyste serce 98
i wzniosłość ducha zdobędą ci najlepszą opinię, gdziekolwiek się znajdziesz.
— To miłe, co mówisz — rzekł Królewicz. — Chcę, by ludzie byli wysokiego
o mnie mniemania.
— Tak będzie, mój chłopcze, kiedy okryjesz się chwałą, dokonując wielkiego
dzieła, któremu jesteś przeznaczony.
— O jaki to czyn chodzi, wuju?
— O pokonanie rozmaitych niebezpieczeństw oddzielających cię od Scarlet,
Drzemiącej Królewny.
— Jakiej Królewny? O czym ty w ogóle mówisz?
— Opowiadam ci o wielkim czynie, który rozsławi twe imię na cały świat,
dając ci jednocześnie szczęście przechodzące ludzką miarę.
— Brzmi nieźle, wuju. Mów dalej. Nadmieniłeś coś chyba o Śpiącej Królew-
nie?
— Drzemiącej, nie Śpiącej. Choć w praktyce sprowadza się to do tego sa-
mego. Mój chłopcze, jest zapisane, iż tylko pocałunek twoich warg zdolny jest wyrwać ją ze szponów ciążącego na niej zaklęcia. A kiedy obudzi się i cię ujrzy, wtedy zakocha się w tobie do szaleństwa. Ty także zapałasz do niej uczuciem —
i wszyscy będą bardzo szczęśliwi.
— Czy ona jest ładna, ta królewna? — zainteresował się młodzieniec.
— Lepiej w to uwierz — poradził mu Azzie. — Obudzisz ją pocałunkiem,
a ona otworzy oczy i spojrzy na ciebie. Ramionami miękko otoczy twój kark
i podniesie swą twarz ku tobie; ty zaś poznasz rozkosz tego gatunku, jaki nieczęsto dany jest śmiertelnikom.
— Ale będzie radocha, co? — zapytał Królewicz. — Czy właśnie to miałeś na
myśli, wuju?
— To zbyt słabe określenie, by oddać cały ogrom przyjemności, jakich do-
znasz.
— Brzmi to wspaniale!
— Królewicz wstał i przeszedł na próbę kilka kroków dookoła pokoju.
— Bierzmy się zatem do dzieła, co? Pocałuję ją, a potem oddamy się naszemu
barabara!
— Obawiam się, że to nie może stać się tak szybko, jak sobie wyobrażasz —
pohamował jego zapędy Azzie.
— Dlaczego nie?
— Nie jest łatwo zdobyć Królewnę. Musisz na swej drodze pokonać wiele
niebezpieczeństw.
— Jakiego rodzaju? Bardzo groźnych?
— Obawiam się, że tak — rzekł Azzie. — Ale nie martw się, pokonasz je
wszystkie bez trudu, jak tylko Frike i ja zabierzemy się za twoje treningi we władaniu bronią.
— Zdawało mi się, że mówiłeś, iż byłem w tym dobry?
99
— Tak — mruknął Azzie — zwłaszcza że machając miotłą, nie można się poważnie zranić!
— Szczerze mówiąc — ciągnął Królewicz — ta cała sprawa wygląda groźnie.
— Oczywiście, że taka jest — stwierdził Azzie. — Na tym właśnie polega
niebezpieczeństwo. Ale nie przejmuj się, wyjdziesz z tego bez szwanku. Ja i Frike wyszkolimy cię we władaniu bronią, a potem wyruszysz w drogę.
— Sama broń jest niebezpieczna. Ludzie mogą cię zabić przy jej pomocy;
pamiętam to bardzo dobrze.
„Powinieneś był zapamiętać swym zajęczym sercem” — pomyślał Azzie,
a głośno powiedział: