Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Podejrzewałem, że jest to dla mnie coś w rodzaju ostatniej szansy. Jeżeli nie włożę w ten tekst wszystkiego, lepiej będzie wrócić do Connecticut i przez resztę życia wykładać "Szkarłatną literę"
uczniom dziesiÄ…tej klasy.
Tymczasem Saxony, miedzy szperaniem w materiałach, czytaniem i ciągłymi dyskusjami ze mną, znalazła czas na pracę nad nową marionetką.
Przyznam szczerze, że nie bardzo się tym interesowałem. Nauczyliśmy się wstawać wcześnie rano, zjadać szybkie, lekkie śniadanie i aż do obiadu znikać każde w swojej kryjówce.
Robotę skończyłem na dwa dni przed upływem wyznaczonego miesiąca.
Zakręciłem skuwkę Montblanca, ostrożnie zamknąłem notes i pieczołowicie ułożyłem pióro równolegle do niego. Obie dłonie złożyłem na notesie i spojrzałem za okno. Zapytałem sam siebie, czy chce mi się płakać. Zapytałem sam siebie, czy chce mi się podskoczyć i zatańczyć, ale i na to otrzymałem veto. Uśmiechnąłem się i wziąłem do ręki moje duże, krępe pióro Montblanc.
Było świecące, czarnozłote, i ważyło o wiele więcej niż powinno ważyć wieczne pióro. Poprawiłem nim miliony klasówek, a teraz napisało dla mnie 134
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
początek książki. Poczciwy, wierny Montblanc. Przyjdzie dzień, że trafi do muzeum, za szkło, a na drugim końcu wskazującej go białej strzałki widnieć będzie taki oto tekst: "Pióro, którym Tomasz Abbey napisał słynną biografie Marshalla France'a". Czułem się tak lekko, jakby byle podmuch wiatru był w stanie unieść mnie w górę wraz z fotelem. Mój intelekt położył się wygodnie i założył ręce pod głowę. Spojrzałem na niebo i poczułem się całkiem nieźle.
- Skończyłeś? Naprawdę?
- Skończyłem. Naprawdę. - Całkowicie i ostatecznie?
- Tak jest, Saxolini. Absolutnie. I ostatecznie.
Wzruszyłem ramionami i nadal czułem się tak, jakbym ważył dwa funty.
Saxony siedziała na wysokim chromowanym stołku, piastując w rękach coś, co wyglądało jak nie oheblowana ręka lalki. Kulfon leżał pod stołem, mozoląc się nad sporą kością, którą mu sprezentowaliśmy poprzedniego dnia.
- Poczekaj chwilę - odłożyła rękę i wstała ze stołka. - Wyjdź na moment z kuchni, zawołam cię. Wyszliśmy z Kulfonem na ganek. Kulfon rzucił kość w miejscu, w którym ja się zatrzymałem i położył się na niej. Popatrzyłem na nieruchomy ogród i pustą ulicę. Naprawdę nie miałem pojęcia, jaki to dzień.
- Już Tomaszu, możesz wejść!
Bez słowa zachęty z mojej strony, Kulfon wziął kość i skierował się ku szklanym drzwiom. Stanął tam i czekał z nosem przytkniętym do kraty. Jak on to wszystko rozumiał? Kulfon, Pies Czarodziejski.
- Jeszcze nie całkiem skończyłam, ale chciałam ci to dać dzisiaj.
Na podstawie fotografii Marshalla France'a wyrzeźbiła doskonale szczegółową twarz - maskę. Wyraz tej twarzy, kolor oczu, cera, usta -
wszystko było przerażająco realistyczne. Obracałem ją w rękach bez końca i oglądałem pod wszystkimi możliwymi kątami. Była wspaniała, ale i mocno niepokojąca.
Lady Oliwa od Anny, Marshall France od Saxony, rozdział napisany, a do tego jeszcze nadchodziła jesień, moja ulubiona pora roku.
Anna była zachwycona pierwszym rozdziałem.
Zaniosłem go do niej osobiście i spędziłem godzinę, trzęsąc się, truchlejąc i skacząc nerwowo po jej salonie. Dotykałem wszystkich przedmiotów po kolei i z każdą chwilą utwierdzałem się w przekonaniu, że Anna odrzuci całą moją pisaninę i każe mi się najbliższym transportem wynosić z miasta. Kiedy 135
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
wmaszerowała do salonu z moim rozdziałem wetkniętym pod pachę jak stara gazeta, zrozumiałem, że to koniec. Ale myliłem się. Anna podeszła bliżej, podała mi tekst i ucałowała mnie mocno w oba policzki, tak jak to robią Francuzi.
- Wunderbar!
- Naprawdę? - uśmiechnąłem się, zmarszczyłem brwi, spróbowałem się jeszcze raz uśmiechnąć, ale nie dałem rady.
- Tak jest, z całą pewnością, panie Abbey. Z początku nie bardzo wiedziałam, do czego zmierzasz, ale zaraz potem całość otworzyła się przede mną jak te japońskie kamyki, które się wrzuca do wody, a one rozkwitają nagle jak księżycowe kwiaty. Rozumiesz?
- Tak mi siÄ™ zdaje.
Z trudem przełknąłem ślin. Usiadła na kanapie i wzięła do rąk czarną jedwabną poduszkę z żółtym smokiem.
- Od samego początku miałeś rację. Książka musi się otwierać jak pawi ogon - szszszuuu! Byłaby do niczego, gdyby zaczynała się w Rattenbergu.
"Urodził się w Rattenbergu"... - nie, nie, wykluczone. "Nie znosił pomidorów" -
to jest odpowiedni początek. Idealny. Skąd o tym wiedziałeś? Rzeczywiście nienawidził pomidorów. Ryczałby, powtarzam, ryczałby ze śmiechu, gdyby się dowiedział, że jego oficjalna biografia tak się właśnie zaczyna. Wspaniale, Tomaszu.
- NaprawdÄ™?
- Przestań powtarzać "naprawdę". Oczywiście, że naprawdę. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Złapałeś go, Tomaszu. Jeżeli dalszy ciąg książki będzie równie dobry... - pomachała do mnie maszynopisem i pocałowała go -
wówczas on znów ożyje i zacznie oddychać. I to dzięki tobie. Nie powiem już ani słowa na temat tego, jak ta książka powinna być napisana.
Gdyby film na tym się kończył, napisy ukazałyby się na tle ujęcia, w którym młody Tomasz Abbey odbiera swój tekst z rąk olśniewającej Anny France, wychodzi z jej domu i kroczy ulicą ku sławie, bogactwu i miłości porządnej dziewczyny. Screen Gems Production. The End.
Stało się jednak inaczej: w dwa dni później przez Galen przeszła szalona, spóźniona letnia trąba powietrzna, która poczyniła w miasteczku niebywałe spustoszenie. Jedyną ofiarą w ludziach była Saxony, którą trzeba było odwieźć do szpitala ze skomplikowanym złamaniem nogi.

136
Jonathan Carroll - Kraina Chichów

Podstrony