Wiedziała, że jego spojrzenie podążyło za nią do pobliskiego sztyletu, a myśli towarzyszyły jej myślom. Gdy poczuł, jak odrzuca pokusę, uśmiechnął się.
Zauważywszy jego uśmiech, Teres uklękła niczym jeździec nad jego udami i pochyliła się do przodu, jakby chciała przycisnąć jego ramiona do ziemi.
- Mruczysz, ty wielki uśmiechnięty kocurze? - syknęła mu w twarz. - Ponieważ postanowiłam się z tobą przespać, nie wyobrażaj sobie w swym kołtuńskim zadowoleniu, że stałeś się moim panem. Będę cię trzymać za słowo, Kane, że jak równi sobie dzielimy wszystko, co każdemu z nas los przyniesie. Ale w dniu, w którym będziesz dla zadowolenia własnej próżności oczekiwał od Teres posłuszeństwa, zabiję cię gołymi rękami.
- Uszanuję twoje ostrzeżenie! - Kane roześmiał się i zamknął jej usta pocałunkiem. A wtedy, czując jak ich namiętność rozpala się na nowo, otuliła go swym aksamitnym uściskiem, a jego urywany oddech miał dla niej urok dźwięku stali.
Jesień miała się ku końcowi i noce zapadały teraz wcześniej niż wówczas, gdy Teres wyjeżdżała ze swą armią z bram Breimen. Tak niewiele tygodni, pomyślała, leżąc bezsennie, wsparta o ramię Kane'a. Jakiż zamęt nastąpił w jej życiu. Aby zniszczyć wzór, jaki tkała przez całe życie, potrzeba więcej czasu.
Przez okno wieży wpadały zielone smugi złego światła. Przygląda się nam tutaj - pomyślała Teres. Gdy zawiesiła zasłony na oknie, Kane tylko się roześmiał. Ale ona uważała, że ten zgubny blask profanuje chwile, gdy się kochają. Światło Krwawnika sięgało teraz nieba, jakby jakiś oszalały księżyc, który spadł na ziemię, ciągle jeszcze rzucał niezdrową poświatę. Wzdłuż granic ludzie z niepokojem opowiadali o dziwacznym świetle, sączącym się przez nocne mgły Kranor-Rill. Tak powiedział jej Kane. Ale to mało go obchodziło, bo z absolutną pewnością siebie przepowiadał swój triumf, nim zima nadejdzie.
Druga faza niszczącej wojny między Breimen i Selonari nie była odległa i niewiele też miało upłynąć tygodni, nim Arellarti zostanie ukończone zgodnie ze wzorcem, stworzonym wieki temu przez zaginionych krelrańskich założycieli.
Lecz z każdym mijającym dniem nastrój Teres pogarszał się coraz bardziej. Przedsięwzięcie Kane'a mogło tylko rozpętać na Ziemi zło, o tym była przekonana. I choć jego oślepiające marzenia o niezmierzonej potędze usilnie ją kusiły, musiałaby działać wbrew samej sobie, chcąc mu dopomagać w tej próbie. Nie mogła w żaden sposób uciec przed świadomością, że Kane zamierza obalić znany jej świat... by uczynić ludzi niewolnikami tej okropności z dzikiego zarania Ziemi.
Kochała Kane'a - jeśli to, co ich łączyło, nie było miłością, nie chciała dowiadywać się, czyni może być miłość. Przez pewien czas wmawiała sobie, że będzie w stanie odwieść Kane'a od zła, które zamierza wyrządzić - wyperswadować mu, by porzucił to szaleństwo i odszedł stąd wraz z nią. Ale nawet gdy użyła wszelkich podstępów, wszelkich chytrości, jakie potrafiła wymyślić, obsesja Kane'a pozostała nieugięta. Z goryczą Teres przyznała, że w tej bitwie poniosła porażkę, a świadomość przegranej wtrąciła ją w męki niezdecydowania.
Ukradkiem wysunęła się z objęć Kane'a, by bardziej zaciągnąć nieposłuszne zasłony. Przez powiewające fałdy dostrzegła błyszczącą kopułę. Jej skrzący się blask majaczył nad Arellarti, omywał ich wieżę jak fala przypływu.
Gdy poprawiała futra, by się do niego przytulić, Kane poruszył się niespokojnie przez sen. Z niechętnym grymasem popatrzyła na złowieszczy pierścień na jego ręce. Także i on rozsiewał słaby blask, złowróżbny w ciemności. Zwykle unikała spoglądania na wrogi pierścień, którego kamień, jak twierdził Kane, był bratem gigantycznego kryształu w kopule. Ale tej nocy popatrzyła na niego z bliska, widząc z rosnącym przerażeniem, że w szkarłatnych żyłkach światło pulsowało w rytmie bicia serca, wyczuwalnego w piersi Kane'a.
Tej nocy Kane zasnął tak głęboko, że nasunęło jej to pewną myśl. Ostrożnie dotknęła pierścienia, zastanawiając się, czy potrafi go ściągnąć nie budząc mężczyzny. Pasował bardzo dokładnie, ale może uda się go zsunąć i zmiażdżyć jednym ciosem, nim Kane pojmie jej zamiar. Klejnot odepchnął jej dotknięcie nieziemskim mrozem. Ostrożnie spróbowała obrócić pierścień na palcu.
Zagryzła wargi, by stłumić wrzask. Bo srebrzystobiały metal obrączki zrósł się z ciałem palca Kane'a.
XVI. GDY ŚMIERĆ ZOSTAJE ZDEMASKOWANA