Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Udał, że nie może się podnieść.
- Wstań! - ryknął Fryer, pochylając się nad nim. Wtedy Jerry poczuł zapach, na który Carole zwróciła uwagę, gdy wchodzili do domu - to była woda po goleniu Fryera. - Wstań! - powtórzył.
Jerry podniósł rękę do zmasakrowanej twarzy. Prawie nic nie widział, ale słyszał, że Fryer powstrzymuje Chandamana przed kolejnymi rękoczynami, a Garvey zapala właśnie cygaro. Wykorzystał ten moment nieuwagi.
Przyczaił się w mroku i skoczył, wytrącając latarkę z ręki Fryera. Spadła na kafelki i zgasła.
Ciemność okazała się sprzymierzeńcem Jerry'ego - rzucił się do ucieczki. Za plecami słyszał rozkazy Garveya oraz sprzeczki Fryera i Chandamana szukających latarki. Dłońmi namacał kant ściany i skręcił w następny korytarz. Nie miał szans na przedostanie się do frontowych drzwi. Jedyną nadzieją było ukrycie się w labiryncie korytarzy.
Znów namacał kant ściany i skręcił w prawo, starając się zapamiętać drogę. Z trudem oddychał. Każdy krok wywoływał ostry ból przeszywający całe ciało. Omal nie krzyknął, kiedy pośliznął się na kafelkach.
Wciąż słyszał, niesiony echem, głos Garveya. Znaleźli latarkę i zamierzali dogonić go. Jerry przyspieszył kroku, choć i tak mieli nad nim przewagę. Jeśli, jak wspominała Carole, korytarze tworzą spiralę, to był zgubiony. Ból rozsadzał mu czaszkę, ale uparcie szedł naprzód i modlił się o ratunek.
- Szedł tędy - stwierdził Fryer. - Nie ma innej drogi.
Garvey skinął głową. Dla Coloqhouna był to nie lada wyczyn - w jego stanie i bez światła zapuszczać się w labirynt.
- Idziemy za nim? - zapytał Chandaman. Najwyraźniej miał ochotę dokończyć masakry, którą zaczął. - Nie mógł ujść daleko.
- Nie - powiedział Garvey. Nic, nawet obietnica zemsty, nie mogła zmusić go do powrotu do tego piekła.
Fryer poszedł jeszcze kilka jardów w dół korytarza.
- Ciepło - stwierdził.
Garvey zbyt dobrze wiedział, jak ciepło było w centrum labiryntu. Ten upał nie był naturalny, a przynajmniej nie w Anglii. W tym klimacie temperatury są umiarkowane - dlatego bał się tajemniczego ciepła.
- Co robimy? - dopytywał się Chandaman. - Czekamy, aż wyjdzie?
Garvey zastanawiał się chwilę. Odór z korytarza odstraszał go. Na samą myśl o wejściu w głąb dostawał gęsiej skórki. Instynktownie położył dłonie na brzuchu. Jego męskość skurczyła się z niepokoju.
- Nie - powiedział nagle.
- Nie?
- Nie czekamy.
- On nie może zostać tam na zawsze.
- Powiedziałem, nie! - To miejsce przerażało go. Na razie musiał zrezygnować z zemsty. Wiedział, że jeśli zostanie tu dłużej, straci nad sobą kontrolę.
- Możecie poczekać na niego w mieszkaniu - powiedział do Chandamana. - Prędzej czy później będzie musiał wrócić do domu.
- Szkoda - mruknął Fryer, wycofując się do wyjścia. - Lubię polowanie.
Może nie szli za nim. Już od kilku minut Jerry nie słyszał ich głosów. Bicie serca wróciło do normy. Uspokoił się, ale jednocześnie opuściły go siły.
Stał oparty o ścianę, a potem osunął się na podłogę. Przemoczone ubranie przylgnęło do jego ciała. W korytarzu panował upał. Jerry'emu zaschło w gardle. Zdjął płaszcz, potem krawat i rozpiął koszulę, ale niewiele to pomogło.
Zamknął oczy i starał się zapomnieć o bólu. Wtem w pobliżu rozległy się kroki i głosy - nie Garveya i jego kompanów, lecz kobiece. Natychmiast uniósł powieki, ale nic nie zauważył w otaczającej go ciemności.
Wstał i zdjął mokrą marynarkę. Szedł w kierunku, z którego dochodziły głosy. Potem zauważył dziwne światło. Temperatura wzrastała z każdą minutą - zaczynał mieć halucynacje.
Wreszcie dotarł do zakrętu. Światło wydało mu się jaśniejsze. Jeszcze jeden zakręt i znalazł się w małej, wyłożonej kafelkami izbie. Z trudem łapał oddech, jak ryba wyjęta z wody. Szedł z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Nagle pośliznął się, upadł i stracił przytomność.
Kiedy się ocknął, nadal leżał na podłodze, a w drzwiach stała naga dziewczyna. Jej skóra błyszczała, jakby była naoliwiona. Na jej piersiach i udach zauważył smugi zakrzepłej krwi, ale na pewno nie była to jego krew.

Podstrony