Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Od siebie dodam, ˝e zapis wysi∏ku towarzy-
szàcego pokonywaniu tej drogi to jedna z najlepszych se-
kwencji pisarskich wieƒczàcych m´k´ górskich wypraw,
o jakich mo˝na przeczytaç w licznych pami´tnikach. Po-
dobnie b´dzie wówczas, gdy w 1998 roku pod patronatem
miesićznika „Nieznany Âwiat” Roman zorganizuje eks-
pedycjńa tajemniczy peruwiaƒski p∏askowy˝ Marcahu-
asi, o czym opowiada ju˝ inna jego ksià˝ka oraz nakrćo-
ny przezeƒ (razem ze Stanis∏awà Grzelczak) w tej – wrćz
buzujàcej niepowszednià magià strefie – film.
W gruncie rzeczy nie ma wić wi´kszego znaczenia, czy
autor odbywa swoje peregrynacje w strefie jeziora Titica-
ca, po wypalonej s∏oƒcem pustyni Nazca czy boliwijskich
bezdro˝ach, w których b∏ocie pogrzebane zosta∏y idea∏y
jeszcze jednej niechcianej rewolucji z importu; rewolucji
jaka mia∏a uszcz´Êliwiç miliony ludzi, a w rzeczywistoÊci
zgotowa∏a Êmierç jej pos∏aƒcom. Odwiedzajàc kolumbij-
7
skà wioskÁracataca – miejsce urodzin noblisty Gabriela
Garcii Marqueza opisane przezeƒ w s∏ynnych na ca∏y
Êwiat Stu latach samotnoÊci – autor dokona zarazem rze-
czy zda∏oby sińiemo˝liwej, ukazujàc, i˝ niczym w Ki-
schowskim lustrze na spo∏ecznym goÊciƒcu odbijajà si´
tam historyczne i wspó∏czesne dylematy Ameryki Po∏u-
dniowej oraz zamieszkujàcych jà ludzi. A wszystko to zo-
sta∏o zakomponowane w formie zdumiewajàco klarow-
nej, dojrza∏ej pisarsko opowieÊci, w której odkrywczoÊç
wielu spostrze˝eƒ i refleksji stanowi konsekwencj´ do-
g∏´bnej znajomoÊci tematów oraz spraw penetrowanych
reporterskim piórem.
Nigdy nie ukrywa∏em, ˝e uwa˝am Romana Warszew-
skiego za jednego z najwybitniejszych wspó∏czeÊnie pol-
skich reporterów. By∏em o tym przekonany na d∏ugo
przedtem, nim (razem z Grzegorzem Rybiƒskim) wyda∏
on swojà g∏oÊnà Vilcacor´, która leczy raka i jej póêniejszà
kontynuacj´ „Bóg nam zes∏a∏ vilcacor´”. Jestem równie˝
szczególnie rad, ˝e wiele po∏udniowoamerykaƒskich re-
porta˝y tego autora mia∏o swojà premier´ w miesićzniku
„Nieznany Âwiat”, którym kierují który od lat, dzi´ki Ro-
manowi, najÊmielej spoÊród wszystkich polskich czaso-
pism uchyla zas∏onśpowijajàcà nieprzeliczone tajemnice
Ameryki Po∏udniowej. Skrzydlaci ludzie z Nazca to,
w moim przekonaniu, najwa˝niejsza polska ksià˝ka repor-
terska, próbujàca opisaç i zarazem zrozumieç tamtejszy
ciàgle tak jeszcze ma∏o znany, a pod wieloma wzgl´dami
równie˝ zaginiony Êwiat. Mottem dla niej mog∏yby byç
s∏owa Krishnamurtiego, który powiedzia∏ kiedyÊ, ˝e Praw-
da jest bezdro˝em bez map i przewodników.
Marek Rymuszko
Autor pprzedmowy jjest w
wielokrotnie n
nagradzanym rreporterem
i pprezesem S
Stowarzyszenia K
Krajowy K
Klub R
Reporta˝u.
8
Jak tto n
nazwaç?
Pechem?
Nadmiarem p
poÊpiechu?
Z∏oÊliwoÊcià rrzeczy m
martwych?
Naprawd´ –
– w
w gorszym m
momencie sstaç ssi´ T
TO n
nie m
mo-
g∏o!
Jak zwykle przed wyjazdem, wszystko sińagle spi´-
trzy∏o. Pe∏no spraw, które nale˝a∏o poza∏atwiaç (ka˝da
z nich o
oczywiÊcie n
nie ccierpi z
zw∏oki!); cca∏a k
kartka z
z nume-
rami ttelefonów, k
które k
koniecznie –
– jjeszcze p
przed o
odlotem
– ttrzeba w
wykonaç. JJakieÊ n
niedokoƒczone z
zakupy. N
Notatki,
które nale˝y pouk∏adaç w odpowiedniej kolejnoÊci (bo
mogà p
przydaç ssi´ w
w drodze). A
A ekwipunek n
nie d
do k
koƒca
skompletowany. A nie wiadomo, czy sà spakowane
wszystkie mapy, szkice, plany, lekarstwa, Êledzie do na-
miotów, z
zapasowe g
guziki, m
moskitiery, p
palniki, b
butle g
gazo-
we, ffiƒskie n
no˝e, m
maczety ((choç tte z
zawsze n
najlepiej k
kupiç
na m
miejscu), h
haczyki n
na rryby...
Co jjeszcze?
A latarki ii baterie? A
A sztuçce? ˚
˚ywnoÊç lliofilizowana?
A kremy cchroniàce p
przed ss∏oƒcem ii mrozem? F
Fotochro-
mowe o
okulary?
9
Godzina wyjazdu siźbli˝a. My – zanim dotrzemy
w gàszcz d
d˝ungli –
– n
najpierw sstoimy p
po k
kolana w
w gàszczu
nieskoƒczonych sspraw ii niedopakowanych rrzeczy. A
A cza-
su ju˝ naprawdńa nic nie ma. Nawet minuty! Tam,
gdzieÊ d
daleko, z
za d
domami, n
nasz ssamolot jju˝ g
grzeje ssilniki.
A my? M
My ttkwimy w
w tym n
najgorszym z
z gàszczów ii tylko
taksówka, w
wezwana p
przed m
momentem, k
która m
ma n
nas z
za-
wieêç na terminal, czeka przed domem i z niedowierza-
niem, ˝e jeszcze jesteÊmy niegotowi, od czasu do czasu
niecierpliwi ssi´ k
klaksonem.
W∏aÊnie w
wtedy T
TO ssiśsta∏o! W
W takim m
momencie!
Trzask, p
prask, ∏∏ubudu!!!!!
CO T
TO T
TAKIEGO?!
Jeden ffa∏szywy rruch, jjedno z
zbyt m
mocne p
pociàgnićie! B
Bo
w∏aÊnie m
mia∏em p
po rraz o
ostatni zzaciàgnàç rrzemienie p
pleca-
ka...
Najpierw nie wiem, co si´ dzieje – jakiÊ kataklizm, ja-
kieÊ trzśienie ziemi?, a potem ju˝ wszystko jasne: po-
pchni´ta m
moim ∏∏okciem, n
na p
pod∏og´, n
na tto w
wszystko, cco n
na
niej ssta∏o, jjak d
d∏uga, jjak cci´˝ka, jjak p
prze∏adowana, sspad∏a
pó∏ka z rekwizytami przywiezionymi z blisko pó∏ setki
podró˝y...
Pó∏ka jjeszcze p
przed cchwilà zzawieszona n
na ÊÊcianie!
Teraz n
na p

Podstrony