Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Choć był pewien, że to nadchodzi śmierć, podniósł wzrok.
- Halo, Ricky - powiedziała, idąc ku niemu wzdłuż rzędu E. To nie była Birdy. Nie, Birdy nigdy nie nosiła przejrzystych białych sukienek, nie miała zmysłowych warg, tak pięknych włosów czy oczu obiecujących taką słodycz. Szła ku niemu Monroe, przeklęta róża Ameryki.
- Nie powiesz mi cześć? - zbeształa go łagodnie.
- ...er...
- Ricky, Ricky, Ricky. Po tym wszystkim.
"Po tym wszystkim?" Co chciała przez to powiedzieć?
- Kim jesteÅ›?
Obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Tak jakbyś nie wiedział.
- Nie jesteś Marylin. Marylin nie żyje.
- W filmach nikt nie umiera, Ricky. Wiesz to równie dobrze, jak ja. Zawsze można raz jeszcze przewinąć celuloidową taśmę...
Z tym właśnie skojarzyło mu się migotanie świateł, z ruchem taśmy w projektorze; z klatkami, gnającymi jedna za drugą; z iluzją życia, stworzoną z doskonałego ciągu maleńkich zgonów.
- ...i oto znów jesteśmy, znów rozmawiamy, znów śpiewamy. - Wybuchnęła śmiechem, przypominającym brzęk lodu w szklance. - Nigdy nie mylimy tekstów, nie starzejemy się, nie gubimy rytmu...
- Ty nie istniejesz - przerwał jej Ricky.
Zdawała się być rozczarowana tym stwierdzeniem, tak jakby czepiał się drobiazgów.
Doszła już do końca rzędu i stała teraz nie dalej niż o trzy stopy od Ricky'ego. I z tej odległości iluzja była równie pełna i oszołamiająca. Zapragnął ją posiąść, tutaj, w przejściu. I co, do cholery, nawet jeśli była fikcją? I fikcje dają się pieprzyć, jeśli tylko nie zależy ci na małżeństwie.
- Pragnę cię - oznajmił, zdumiony własną śmiałością.
- I ja cię pragnę - odpowiedziała, co wprawiło go w jeszcze większe osłupienie. - Prawdę mówiąc, potrzebuję cię. Jestem bardzo słaba.
- SÅ‚aba?
- Wiesz, niełatwo być obiektem westchnień. Odczuwasz, że trzeba ci tego coraz bardziej.
Trzeba ludzi, którzy na ciebie patrzą. W dzień i w nocy.
- Ja patrzÄ™.
- Czy jestem piękna?
- JesteÅ› boginiÄ…, kimkolwiek jesteÅ›.
- Jestem twoja, oto, kim jestem.
Doskonała odpowiedź. Definiowała siebie w odniesieniu do niego. Jestem funkcją ciebie, stworzona z ciebie dla ciebie. Najdoskonalsza fantazja.
- Nie przestawaj na mnie patrzeć, Ricky, patrz na mnie wiecznie. Potrzebuję twoich rozkochanych spojrzeń. Nie mogę bez nich żyć.
Im dłużej na nią patrzył, tym wyraźniej ją widział. Migotanie ustało. Wszędzie panował
spokój.
- Czy chcesz mnie dotknąć? Myślał, że nigdy o to nie zapyta.
- Tak - odpowiedział.
- To dobrze - uśmiechnęła się kokieteryjnie.
Wyciągnął rękę, by dotknąć jej ciała. W ostatniej chwili wdzięcznie umknęła spod jego
palców i śmiejąc się podbiegła w kierunku ekranu. Ochoczo podążył za nią. Skoro chciała się bawić, jego też to urządzało.
Wpadła w ślepy zaułek. Ten kraniec sali nie dawał żadnej szansy ucieczki i sądząc z gestów zachęty, jakie mu posyłała, doskonale o tym wiedziała. Odwróciła się do niego i przywarła do ściany, rozchylając nieco nogi.
Kiedy dzieliło ich już tylko parę jardów, wiatr znikąd zadarł jej sukienkę. Podczas gdy fala jedwabiu podnosiła się, odsłaniając jej ciało, Marylin śmiała się, mrużąc oczy. Nic nie miała pod spodem.
Ricky raz jeszcze wyciągnął rękę; tym razem nie broniła się. Sukienka uniosła się nieco wyżej. Nie mogąc oderwać wzroku, wpatrywał się w to, co dotąd było dla niego zagadką, w futerko, o którym marzyły miliony.
I widział tam krew. Niewiele, kilka odcisków palców na wewnętrznej stronie uda.
Nieskazitelne piękno jej skóry zostało naruszone. Ale Ricky'emu to nie przeszkadzało i dopiero, kiedy poruszyła lekko biodrami i wargi rozchyliły się, pojął, że źródłem wilgotnego połysku w jej wnętrzu nie były soki jej ciała, ale coś zupełnie innego. Ledwie jej mięśnie drgnęły, krwawe oczy, które skryła wewnątrz swego ciała, wpiły się w Ricky'ego.
Odkryła w jego spojrzeniu, że nie schowała ich dość głęboko, ale gdzież dziewczyna, skrywająca swą nagość jedynie pod cienką zasłoną, mogła ukryć owoce swej pracy?
- Ty go zabiłaś - powiedział Ricky, wciąż wpatrzony w wargi i gapiące się spomiędzy nich oczy. Obraz był tak sugestywny, że nawet nie budził w nim przerażenia. Było w tym coś z perwersji; odraza, zamiast gasić pożądanie, jeszcze je podsycała. Co z tego, że to morderczyni? Była przecież legendą.
- Kochaj mnie - powiedziała. - Kochaj mnie wiecznie.
Podszedł do niej, wiedząc doskonale, że idzie po śmierć. Ale śmierć to sprawa względna, nieprawdaż? Ciało Marylin było martwe, ale tu żyła - w jego mózgu czy też w rozwibrowanej matrycy powietrza, a może i tu, i tam. Nieważne, grunt, że mógł być z nią.
Objął ją, odpowiedziała mu tym samym. Zaczęli się całować. To przyszło łatwo. Nie wyobrażał sobie, że jej wargi są aż tak delikatne. Tak bardzo chciał w nią wejść, że czuł ból w kroczu.
Ręce cienkie niczym gałązki owinęły się wokół jego pasa, znalazł się w objęciach rozkoszy.
- Uczynisz mnie silną - powiedziała. - Tylko patrz na mnie. Umrę, jeśli nikt nie będzie na mnie patrzył. Tak to już jest z iluzjami.
Obejmowała go coraz mocniej. Ręce splecione na jego plecach nie miały już nic wspólnego z delikatnymi gałązkami. Było mu niewygodnie. Zaczął stawiać opór.
- Nie ma sensu - zagruchała mu w ucho. - Należysz do mnie.

Podstrony