Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Gotowa była im pomóc
– i przy tym cieszyło ją, iż ma przed sobą człowieka, który mógł jej najdokładniej przebieg
zdarzeń opowiedzieć.
Maćko zaś, który przedtem już postanowił uzyskać jakimkolwiek sposobem opiekę i pro-
tekcję wpływowej księżny, widząc, z jakim słucha zajęciem, chętnie prawił jej o nieszczę-
snych losach Zbyszka i Danuśki i prawie do łez ją wzruszył, a to tym bardziej że sam niedolę
bratanka lepiej niż ktokolwiek odczuwał i z całej duszy nad nią ubolewał.
– Nic rzewliwszego w życiu nie słyszałam – rzekła wreszcie księżna. – A największa ża-
łość chwyta mnie wskróś tej przyczyny, że on już tę dzieweczkę zaślubił, już ci była jego, a
żadnej szczęśliwości nie zaznał. Wszelako – wiecie-li na pewno, że nie zaznał?
– Hej, mocny Boże! – odparł Maćko – żeby choć był zaznał, ale on ją zaślubił, obłożnie
chorym będąc wieczorem, a o świtaniu już ją wzięli!
– I myślicie, że Krzyżacy? Bo u nas powiadali o zbójach, którzy Krzyżaków zwiedli inną
dziewkę im oddając. Mówili też o Jurandowym pisaniu...
– To już nie ludzkie sądy rozstrzygnęły, jeno boskie. Wielki to był, prawią, rycerz Rotgier,
który najtęższych zwyciężał, a przecież z ręki dzieciucha poległ.
– No, taki to i dzieciuch – rzekła uśmiechając się księżna – co mu przezpieczniej w drogę
nie włazić. Krzywda jest – prawda! I słusznie się krzywdujecie, a jednako z tamtych czterech
trzech już nie żywie, a ten stary, który ostał, ledwie także, jako słyszałam, wydarł się śmierci.
– A Danuśka? a Jurand? – odrzekł Maćko – gdzież oni są? Bóg też wie, czy i ze Zbysz-
kiem co złego się nie stało, któren do Malborga pojechał.
– Wiem, ale Krzyżacy nie całkiem tacy psubraci, jako myślicie. W Malborgu przy boku
mistrza i jego brata Ulryka, który jest człowiek rycerski, nic się złego bratankowi waszemu
stać nie mogło, który przecie miał pewnikiem i listy od księcia Janusza. Chyba że tam jakiego
65
rycerza pozwał i poległ, bo w Malborgu siła zawsze najsławniejszych rycerzy ze wszystkich
stron świata przebywa.
– Ej, nie bardzo już się tam tego boję – rzekł stary rycerz. – Byle go do podziemia nie za-
mknęli, byle zdradą nie ubili i byle jakoweś żelaziwo miał w garści – to nie bardzo się boję.
Raz tylko znalazł się od niego tęższy, któren go w szrankach rozciągnął, a to właśnie książę
mazowiecki Henryk, ten, co był tu biskupem i co się w gładkiej Ryngalle rozmiłował. Ale
Zbyszko zgoła był wówczas pacholęciem. Przy tym jednego byłby on tylko jako amen w pa-
cierzu pozwał, tego, któremu i ja ślubowałem, a któren tu jest.
To rzekłszy pokazał oczyma na Lichtensteina, który z wojewodą płockim rozmawiał.
Lecz księżna zmarszczyła brwi i rzekła surowym, oschłym głosem, którym zawsze mówi-
ła, gdy gniew poczynał ją chwytać:
– Ślubowaliście mu czy nie ślubowali, a to pamiętajcie, że on u nas w gościnie; kto naszym
gościem chce być, powinien obyczajności przestrzegać.
– Wiem, miłościwa pani – odrzekł Maćko. – Toćżem już okręcił pas i do niegom szedł,
alem się pohamował pomyślawszy, że może posłuje.
– Bo i posłuje. A człek jest między swymi znaczny, na którego radach sam mistrz siła po-
lega i nie byle czego mu odmówi. Bóg to może zdarzył, że go w Malborgu podczas bytności
waszego bratanka nie było, ile że Lichtensteina, choć z zacnego rodu idzie, powiadają za-
wziętym i mściwym. Poznałże was?
– Nie bardzo mógł poznać, bo mię mało widział. Na drodze tynieckiej byliśmy w hełmach,
a potem raz tylko byłem u niego w Zbyszkowej sprawie, ale wieczorem, gdyż było pilno, i raz
widzieliśmy się w sądzie. Zmieniłem się na gębie od tego czasu i broda znacznie mi posę-
dzielała. Uważałem też teraz, że patrzył na mnie, ale widać jeno dlatego, że przydłużej z mi-
łościwą panią rozmawiam, gdyż potem oczy całkiem spokojnie w inną stronę obrócił. Zbysz-
ka to by był poznał – ale mnie zobaczył, a o moim ślubowaniu może i nie słyszał mając o
lepszych do myślenia.
– Jak to o lepszych?
– Bo jemu pono ślubowali i Zawisza z Garbowa, i Powała z Taczewa, i Marcin z Wroci-
mowic, i Paszko Złodziej, i Lis z Targowiska. Każdy z nich, miłościwa pani, i dziesięciu ta-
kim by poradził, a cóż dopiero, że ich kupa! Lepiej jemu się było nie rodzić niżeli jeden ta-
kowy miecz mieć nad głową. A ja nie tylko mu o ślubowaniu nie wspomnę, ale jeszcze w
pouchwałość się wejść z nim postaram.
– Czemu zaś tak?

Podstrony