Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- O Boże, zapomniałam o dobrych
manierach. Z całego serca dziękuję ci za wszystko, co dla nas uczyniłeś.
- Nie tak wiele zrobiłem. Okazuje się, że twój mąż oddał królowi cenne usługi, ale
sam ci o tym opowie.
Po wyjściu hrabiego Anna spojrzała na Stefana. Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i
poprowadził do komnaty, w której rozpalono ogień, by rozproszyć listopadowy chłód.
- Wygląda na to, że uwolniłem Henryka od wroga - rzekł Stefan. Podszedł z żoną
do ognia i przyjrzał się jej twarzy w blasku płomieni. - Właściwie rozprawiono się z nim
z twojego powodu, a ściślej mówiąc, rozprawili się z nim ludzie Gifforda. Ponieważ to ja
pojawiłem się pierwszy na scenie, Jego Królewska Mość postanowił mnie wynagrodzić.
Otrzymałem tytuł lorda Montifiori i propozycję objęcia stanowiska ambasadora króla
Henryka Siódmego we Francji. Nie patrz z takim przerażeniem, bo odrzuciłem ten honor.
Zgodziłem się natomiast przekazać wiadomość monarsze Francji.
- Nic nie rozumiem - przyznała Anna w osłupieniu. - Mówisz, że książę De Vere
był wrogiem króla?
- Henryk jest pewien, że książę zjawił się na jego dworze, żeby szpiegować na
rzecz Hiszpanii. Anglia ma wielu wrogów, niektórzy z nich udają naszych przyjaciół.
Jego Królewska Mość już od pewnego czasu żywił wobec niego podejrzenia, nie był
jednak pewien, czy i ja nie należę do spisku. Dopiero próba zamordowania mnie przeko-
nała go o mojej niewinności. Mogę wracać do Normandii, kiedy tylko zechcę... Odzy-
skałem również pełnię praw do dóbr ojca.
- Och, Stefanie. - Twarz Anny rozjaśniła się radością. - To cudownie! Przez cały
dzień obawiałam się najgorszego, a teraz... - Zamilkła, bo mąż zamknął jej usta pocałun-
kiem. Gdy dobiegł końca, dodała: - A teraz uważam, że jesteśmy wyjątkowymi szczę-
ściarzami.
- To ja jestem szczęściarzem, że cię znalazłem. - Stefan przesunął opuszkami jej
palców po swoim policzku. - A więc, kochana moja, zostajemy tutaj czy jedziemy do
Normandii?
T L R
- Możemy odwiedzać twoje posiadłości, kiedy tylko zechcesz, ale wybieram
château, bo tam się pokochaliśmy.
- Jakie to romantyczne! To także mój wybór. Zaproponowałem Fritzowi stanowi-
sko mojego pełnomocnika. Będzie mieszkał w dworze jako kasztelan i dbał o dom i zie-
mie jak o własne. Ma pobierać za to połowę rent dzierżawnych i połowę dziesięciny. Dla
nas dom zawsze będzie otwarty, możemy go odwiedzić w każdej chwili, a z czasem
otrzyma go w spadku jedno z naszych dzieci.
- To dobre rozwiązanie - stwierdziła Anna z uśmiechem. - Zatem, milordzie, kiedy
jedziemy do domu?
Przez cały dzień Anna nadzorowała rozpakowywanie kufrów, które przywieźli ze
sobą z Anglii. Było w nich wiele prezentów ślubnych, które miały wzbogacić już i tak
bogaty wystrój château. W ciągu kilku dni, które upłynęły od ich powrotu z Anglii, stop-
niowo wyciągała na światło dzienne dzieła sztuki zbierane latami przez Stefana i two-
rzyła dzięki nim fascynujący klimat, nadający domowi niepowtarzalny urok i aurę tajem-
niczości.
Zamek przeistaczał się stopniowo w dom, ciepły i wygodny, przesiąknięty zapa-
chem kwiatów i egzotycznych przypraw. Nie wydali jeszcze przyjęcia dla przyjaciół dla
uczczenia ich ślubu, ale Stefan już rozesłał zaproszenia. Anna z niecierpliwością ocze-
kiwała na ponowne spotkanie z ludźmi poznanymi podczas poprzedniego pobytu w
Normandii, tym bardziej że teraz miała wystąpić w roli umiłowanej małżonki Stefana.
Niepokoiła się trochę, w jaki sposób zostaną przyjęci przez króla Francji, gdy po-
jawią się na jego dworze, okazało się jednak, że niepotrzebnie się martwiła. Król Ludwik
powitał ich ciepło. Najwyraźniej on również wiedział o tym, że książę De Vere był hisz-
pańskim szpiegiem, grasującym zarówno w Anglii, jak i we Francji. Ponieważ De Vere