Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Zaprosi­łem cię tu, żeby omówić problem zakładników.
- Nie ma czego omawiać. - Emisariusz ściągnął kaptur z głowy, ukazując pooraną bliznami i ohydnie zniekształconą twarz. - Od czasu rozmowy z Leią Solo nasze stanowisko nie uległo żadnej zmianie.
W ogromnej sali zapadła niemal absolutna cisza, jeżeli nie liczyć cichych trzasków włączanych komputerowych notatników. To doradcy konsulów i senatorów usiłowali porównywać wyglądtwarzy i brzmienie głosu yuuzhańskiego emisariusza z informacjami zarejestrowanymi w ba­zach danych. Borsk nie musiał uciekać się do takiej pomocy. Dobrze wie­dział, z kim rozmawia. Nie spotkał się oko w oko z wieloma najeźdźcami - a dokładnie mówiąc, z żadnym - ale oglądał ze sto razy zarejestrowany na Bilbringi hologram ze spotkania Leii z pierwszym wysłannikiem. W pu­styni wówczas oczodole tkwiło teraz nowe fałszywe oko, ale Borsk znał twarz Noma Anora równie dobrze, jak swoją.
- Leia Solo od dawna nie jest członkiem tego rządu - powiedział. Chociaż wszystkie włoski jego sierści jeżyły się ze strachu, wymówił te słowa oschłym, pogardliwym tonem. - Jeżeli chcesz coś oznajmić No­wej Republice, musisz to powiedzieć mnie, a nie komuś innemu.
Emisariusz spiorunował go jedynym okiem. Wyglądał na zaskoczo­nego i zdumionego tupetem swojego rozmówcy.
- Nie znasz naszego ultimatum? - zapytał po chwili.
Przez ogromną salę przeszedł cichy szmer oburzenia. Zapewne do­radcy poinformowali już swoich mocodawców, kim jest przysłany przez Yuuzhan Vongów emisariusz. Borsk zorientował się, że musi działać możliwie szybko. Wszyscy wiedzieli, jaką rolę odegrał Nom Anor na Rhommamoolu i na Duro, rozumieli więc, że przybycie właśnie tego Yuuzhanina to policzek wymierzony całej Nowej Republice.
- Wiem tylko, że grozicie zabiciem milionów obywateli Nowej Re­publiki - oznajmił Borsk. Pomyślał, że powinien poczynać sobie jesz­cze śmielej. - Wezwałem cię tu, żebyś nam to wyjaśnił.
Szmer w sali obrad przerodził się we wrzawę. Z kilku miejsc rozlegało się aprobujące wycie istot rasy Wookie. Borsk postanowił nie uciszać zebra­nych. Przedstawiciele planety Talfaglio uznali to za zachętę i podjęli próbę zakrzyczenia kosmatych Wookiech. Spotkało się to z ogłuszającą odpowie­dzią zwolenników rycerzy Jedi. Borsk Fey’lya pomyślał, że to może być sposób na zwiększenie poparcia, jakim cieszył się do tej pory pośród sena­torów. Wbił spojrzenie w jedyne oko Noma Anora i czekał, aż minie harmi-der. Tymczasem na mównicę weszła Viqi Shesh i zwróciła się do zebranych. Poprosiła, aby zechcieli się uciszyć. Borsk zdumiał się nie tyle jej wystąpie­niem, co szybkością, z jaką udało się jej przywrócić spokój.
Kiedy w ogromnej sali znów nastała cisza, Nom Anor odwrócił się bokiem do Borska i powiódł spojrzeniem po zebranych senatorach.
- Jaka szkoda, że odwaga waszych Jedi nie dorównuje śmiałości waszych urzędników - powiedział drwiąco.
Tym razem chór oburzonych gwizdów i okrzyków nie był tak głośny, jak przywódca Nowej Republiki mógłby sobie życzyć. Bothanin pomy­ślał, że może jednak przeliczył się w rachubach. Co prawda, przedstawi­ciele wielu systemów wciąż jeszcze darzyli rycerzy Jedi niemal fenatycznym poparciem, ale ich planety albo już zdobyto, albo oddzielały je od reszty Nowej Republiki terytoria opanowane przez Yuuzhan Vongów. Z drugiej strony jednak, światy, których wysłannicy postanowili ugiąć się przed Yuuzhan Vongami, znajdowały się przeważnie w zasobnym w naturalne surowce rejonie Jądra galaktyki. Od przedstawicieli tych planet zależało, czy wojna będzie nadal trwała i czy Borsk Fey’lya zachowa wystarczające poparcie, aby utrzymać się na stanowisku przywódcy Nowej Republiki. Yuuzhan Vongowie dobrze o tym wiedzieli i właśnie dlatego postanowili przysłać notorycznego dywersanta i szpiega. Starali się doprowadzić do rozłamu w senacie na tych, których mogli zastraszyć, i na pozostałych, którzy się ich nie bali. Borsk zbyt wiele lat zajmował się polityką, by nie wiedzieć, jak zachowają się ci, którzy dadzą się zastraszyć.