Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Każdy tak robi — mruknÄ…Å‚ w koÅ„cu jeden i wzruszyÅ‚ ramionami. Wszyscy siÄ™ z tym zgodzili; każdemu też nie jeden raz zdarzaÅ‚y siÄ™ pomyÅ‚kowe poÅ‚Ä…czenia.
* * *
Ku radości członków Ochrony, Chirurg tę noc spędziła na piętrze rezydencji. Roy Altman i cała reszta byli w nieustannym stresie, kiedy przebywała na oddziale zadżumionych (tak to między sobą nazywali) w Hopkinsie, nie tylko bowiem narażała się na niebezpieczeństwo, ale także pracowała bez wytchnienia. Dzieci Ryanów, jak większość amerykańskich rówieśników, oglądały telewizję i bawiły się pod okiem agentów, którzy z ulgą stwierdzali, że nie pojawiły się żadne niepokojące symptomy. Miecznik znajdował się w Sali Sytuacyjnej.
— Która jest teraz w Indiach?
— Dziesięć godzin wyprzedzenia, sir.
— PoÅ‚Ä…czcie mnie z niÄ….
* * *
Pierwszy 747, w malowaniu United Airlines, przekroczył saudyjską granicę powietrzną wcześniej niż przypuszczano, gdyż trafił na pomyślny wiatr arktyczny. Nie było sensu wybierać w tej części świata bardziej zawiłej trasy, gdyż Sudan, podobnie jak Egipt i Jordania, miał lotniska i samoloty, a rozsądnie należało przyjąć, że ZRI ma swoich wywiadowców w tych krajach. Saudyjskie siły powietrzne, wzmocnione myśliwcami F-16, które w ramach operacji BIZON przemknęły się poprzedniego dnia z Izraela, stale patrolowały granicę ze ZRI. W powietrzu znajdowały się też dwa E-3B-AWACS ze swymi obrotowymi antenami dyskowymi. Słońce wstawało nad tą częścią świata; w każdym razie z góry widać było jego pierwsze promienie, chociaż na dole panowała jeszcze ciemność.
* * *
— DzieÅ„ dobry, pani premier, tutaj Jack Ryan.
— MiÅ‚o usÅ‚yszeć paÅ„ski gÅ‚os. Zdaje siÄ™, że w Waszyngtonie jest teraz późna noc, prawda?
— Oboje pracujemy w dziwnych porach. U pani chyba wÅ‚aÅ›nie zaczyna siÄ™ dzieÅ„.
— Tak — odpowiedziaÅ‚a krótko. Jack trzymaÅ‚ w rÄ™ku tradycyjnÄ… sÅ‚uchawkÄ™, ale rozmowa byÅ‚a także rejestrowana na magnetofonie, zaopatrzonym przez CIA w analizator napiÄ™cia w gÅ‚osie rozmówcy. — Panie prezydencie, czy sytuacja w paÅ„skim kraju poprawiÅ‚a siÄ™ chociaż trochÄ™?
— Może jeszcze nie caÅ‚kiem, ale sÄ… podstawy do nadziei.
— Czy możemy być w czymÅ› pomocni?
Oba głosy wyprane były z emocji, jeśli nie liczyć fałszywej serdeczności ludzi, którzy nawzajem siebie podejrzewają, chociaż starają się tego nie ujawniać.
— Tak, istotnie.
— W jaki sposób?
— Pani premier, w tej chwili kilka naszych okrÄ™tów pÅ‚ynie przez Morze Arabskie — powiedziaÅ‚ Ryan.
— Doprawdy?
Ton zupełnie obojętny.
— Tak, proszÄ™ pani, i dobrze pani o tym wie. Oto moja proÅ›ba: niech pani osobiÅ›cie dopilnuje tego, aby wasze jednostki, które również wyszÅ‚y w morze, nie usiÅ‚owaÅ‚y zakłócić przejÅ›cia naszej grupy okrÄ™tów.
— SkÄ…d ta proÅ›ba? Dlaczego miaÅ‚abym czegoÅ› dopilnowywać? Nawiasem mówiÄ…c, dokÄ…d pÅ‚ynÄ… wasze okrÄ™ty?
— Wystarczy jedno polecenie pani premier.
Prawa ręka Ryana chwyciła drugi ołówek.
— ProszÄ™ mi wybaczyć, panie prezydencie, ale nie rozumiem, jaka jest intencja paÅ„skiego telefonu.
— Oto intencja: chcÄ™ uzyskać obietnicÄ™, że osobiÅ›cie zatroszczy siÄ™ pani o to, aby okrÄ™ty wojenne Indii nie usiÅ‚owaÅ‚y przeszkodzić w pokojowym rejsie jednostkom Marynarki Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Ależ to słabeusz, pomyślała. Myśli, że powtarzanie się zwiększa moc słów.
— Panie prezydencie, paÅ„ski telefon zaskakuje mnie i niepokoi, gdyż pojawia siÄ™ w nim jakiÅ› niebezpieczny ton. Wasze okrÄ™ty wojenne przepÅ‚ywajÄ… w pobliżu mojego kraju, tymczasem milczeniem zbywa pan moje pytanie o cel tej demonstracji siÅ‚y. Przesuwanie tak znacznych siÅ‚ bez najmniejszych wyjaÅ›nieÅ„, że już nie wspomnÄ™ o uprzedzeniu, trudno uznać za akt przyjaźni.
A gdyby tak udało jej się zmusić go do zawrócenia?
Nie mówiłem?, zobaczył na karteczce podsuniętej przez Goodmana.
— Pani premier, zmusza mnie pani, bym po raz trzeci postawiÅ‚ tÄ™ kwestiÄ™: czy obieca mi pani, że nie bÄ™dziecie robić żadnych trudnoÅ›ci?
— ProszÄ™ mi najpierw powiedzieć, jakim prawem naruszacie nasze wody terytorialne?

Podstrony