Był sam i zabił pięciu, ale ponad pięćdziesięciu ścigało go w lesie. Próbował trawersować urwisko, ale wielki topór ograniczał i spowalniał jego ruchy. Nagle skalny występ zarwał mu się pod nogami i Druss spadł, obracając się i koziołkując w powietrzu. Spadając, odrzucił topór i usiłował zmienić upadek w nurka, ale nie zdążył i wylądował na plecach. Trysnęła fontanna wody, a impet uderzenia wycisnął mu powietrze z płuc. Rzeka właśnie wezbrała i jej prąd niósł go przez ponad dwie mile, zanim Druss zdołał chwycić sterczący z brzegu korzeń. Wydostał się z rwącego nurtu i siedział tak jak teraz, wpatrując się w wodę.
Zgubił Snagę. I czuł się wolny.
– Dziękuję za to, że pomogliście mojemu dziadkowi – powiedział słodki głosik za jego plecami. Druss odwrócił się z uśmiechem.
– Zrobili ci krzywdę?
– Tylko trochę – odparła Dulina. – Bili mnie po twarzy.
– Ile masz lat?
– Dwanaście... prawie trzynaście.
Była ślicznym dzieckiem o wielkich, orzechowych oczach i jasnobrązowych włosach.
– No, już ich nie ma. Jesteś z wioski?
– Nie. Dziadek jest druciarzem. Chodzimy od miasta do miasta. On ostrzy noże i naprawia garnki. Jest bardzo zręczny.
– Gdzie twoi rodzice? Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Nigdy ich nie miałam, tylko dziadka. Jesteś bardzo silny. Ty krwawisz!
Druss zachichotał.
– Takie skaleczenia szybko się na mnie goją, mała. Zdjął kubrak i obejrzał ranę na biodrze. Skóra została przecięta, ale niezbyt głęboko. Dołączył do nich Varsava,
– To też trzeba zszyć, bohaterze – warknął zirytowanym głosem.
Krew wciąż płynęła z rany, więc Druss położył się i cierpliwie leżał, podczas gdy szermierz niezbyt delikatnie zebrał brzegi rany i zaszył ją wygiętą igłą. Kiedy skończył, wstał.
– Proponuję odejść stąd i wrócić do Lanii. Myślę, że nasi przyjaciele niedługo wrócą.
Druss włożył kubrak.
– A co z fortecą i tysiącem sztuk złota?
Varsava z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Ten twój... wyczyn zniweczył wszystkie moje plany. Wrócę do Lanii i zażądam stu sztuk złota za odnalezienie chłopca. Natomiast ty możesz robić, co chcesz.
– Łatwo się poddajesz, szermierzu. Rozbiliśmy kilka głów! Co za różnica? Cajivak ma setki ludzi. Nie będzie przejmował się jedną potyczką.
– Nie martwię się Cajivakiem, ale tobą, Drussie. Nie przybyłem tu ratować dam lub zabijać smoki czy bawić się w bohatera z legend. Co się stanie, kiedy wejdziemy do miasta i zobaczysz jakąś nieszczęsną ofiarę? Przejdziesz obok? Czy jesteś w stanie trzymać się planu działania, dzięki któremu wykonamy naszą misję?
Druss zastanawiał się przez chwilę.
– Nie – odparł w końcu. – Nigdy nie zdołam przejść obojętnie.
– Tak myślałem, niech cię szlag! Co ty usiłujesz udowodnić, Druss? Chcesz, żeby układali o tobie nowe pieśni? Czy też po prostu zamierzasz umrzeć młodo?
– Niczego nie chcę udowadniać, Varsavo. I może umrę młodo, ale nigdy nie będę się bał spojrzeć w lustro, ponieważ pozwoliłem zamęczyć starca lub zgwałcić dziecko. I nie będzie mnie prześladowało wspomnienie filozofa, który zginął za swoje poglądy. Idź swoją drogą, Varsavo. Zabierz tych ludzi z powrotem do Lanii. Ja pójdę do fortecy.
– Zginiesz.
Druss wzruszył ramionami.
– Każdy kiedyś umrze. Nie jestem nieśmiertelny.
– Nie, tylko głupi – warknął szermierz. Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Michanek położył zakrwawiony miecz na murze i odpiął pasek swego hełmu z brązu. Zdjął go z głowy, ciesząc się podmuchem wiatru chłodzącym jego spocone czoło. Ventryjska armia cofała się w nieładzie, porzuciwszy wielki taran, który leżał pod wrotami, otoczony wałem trupów. Michanek podszedł na skraj muru i wydał rozkazy czekającym tam żołnierzom.
– Otwórzcie wrota i wciągnijcie ten przeklęty taran do środka – zawołał.
Wyjął zza pasa szmatę, otarł miecz i wepchnął go do pochwy.
Odparto już czwarty atak tego dnia, więc dziś nie będzie już następnych. Pomimo to ludzie niechętnie schodzili ze stanowisk. W mieście zaraza dziesiątkowała ludność cywilną. Nie, pomyślał, jest znacznie gorzej. Więcej niż jeden na dziesięciu mieszkańców zapada na tę chorobę.
Gorben nie przegrodził rzeki tamą. Zamiast tego wrzucał do niej wszelkie możliwe odpady: martwe zwierzęta, wzdęte i toczone przez robaki, zepsutą żywność oraz nieczystości jedenastotysięcznej armii. Nic dziwnego, że w mieście szalała zaraza.