iż znajduje się na normalnej, mocno osadzonej, a w 'dodatku jeszcze nader eleganckiej ulicy. W istocie Pont au Change uchodził za bardzo wytworny adres dla firmy. Tu znajdowały się najbardziej renomowane sklepy, tu osiedlili się złotnicy, ebeniści, najlepsi perukarze i kaletnicy, producenci najwykwintniejszej bielizny i pończoch, ramiarze, cholewnicy, hafciarze epoletów, goldgiserzy i bankierzy. Tutaj również mieściła się firma i dom mieszkalny perfumiarza i rękawicznika Giuseppe Baldiniego. Nad oknem wystawowym rozpięty był przepyszny, zielono lakierowany baldachim, obok widniało godło Baldiniego, całe w złocie, złocisty flakon, z którego wyrastał bukiet złocistych kwiatów, a przed drzwiami leżał czerwony chodnik, również ozdobiony emblematem Baldiniego, wyhaftowanym złotą nicią. Gdy otwierało się drzwi, rozbrzmiewał perski dzwoneczek, a dwie srebrne czaple poczynały pluć wodą fiołkową do pozłacanego naczynka, mającego także kształt flakonu z godła Baldiniego.
Za kantorkiem z jasnego drzewa bukowego stał zaś sam Baldini, stary i sztywny jak słup, w srebrno przypudrowanej peruce i błękitnym, lamowanym złotem surducie. Woda Frangipaniego, którą zwykł się co rano spryskiwać, tworzyła wokół niego wprost widzialny obłoczek zawiesiny i odsuwała jego postać gdzieś w zamgloną dal. Stojąc tak nieruchomo, wyglądał jak element własnego wyposażenia.
Tylko kiedy rozlegał się dzwoneczek, a z dziobów czapli poczynała lać się woda - jedno i drugie nie zdarzało się bynajmniej często - w Baldiniego wstępowało życie, kurczył się, giął i jak gdyby porwany potężnym strumieniem powietrza wynurzał się zza kantorka tak szybko, że obłoczek wody Frangipaniego ledwo za nim nadążał, podsuwał klientowi krzesło i przystępował do prezentacji najbardziej wyszukanych perfum i kosmetyków.
Baldini miał ich tysiące. Jego asortyment obejmował wszystko, od essences absolues, olejków kwiatowych, tynktur, wywarów, ekstraktów, balsamów, żywic i innych artykułów drogeryjnych w formie suchej, płynnej lub woskowatej, poprzez najrozmaitsze pomady, pasty, pudry, mydła, kremy, saszetki, bandoliny, brylantyny, fiksatuary, maście na kurzajki, muszki, aż po płyny do kąpieli, mleczka kosmetyczne, sole trzeźwiące, octy toaletowe i nieprzeliczone mnóstwo właściwych perfum. Baldini wszelako nie poprzestawał na tych klasycznych środkach kosmetycznych. Jego ambicją było zgromadzić w swoim magazynie wszystko, co pachnie lub w jakiś sposób służy rozkoszom powonienia. Toteż oprócz aromatycznych pastylek, wonnych papierków i trociczek znajdowały się tu także wszelkie korzenne przyprawy, od ziaren anyżku po korę cynamonową, syropy, likiery i nalewki, wina z Cypru, Malagi i Koryntu, miody, różne gatunki kawy i herbaty, suszone i kandyzowane owoce, figi, karmelki, czekolady, kasztany, ba, nawet konserwowane kapary, ogórki i cebula oraz marynata z tuńczyka. A dalej wonny lakier do pieczęci, perfumowany papier listowy, pachnący olejkiem różanym atrament sympatyczny, safianowe teczki, obsadki z drzewa sandałowego, cedrowe szkatułki i puzderka, pots-pourris i naczynka na suche kwiaty, mosiężne kadzielnice; kryształowe flakony i tygielki o szlifówanych korkach z bursztynu, pachnące rękawiczki, chusteczki do nosa, wypchane kwiatem muszkatołowym poduszeczki na szpilki i nasycone piżmem tapety, które mogły przez ponad sto lat napełniać pokój aromatem.
Wszystkie te artykuły nie mieściły się naturalnie w paradnym, położonym od ulicy (albo od mostu) sklepie i, w braku piwnicy, nie tylko spiżarnia domu, ale także całe pierwsze i drugie piętro oraz niemal wszystkie wychodzące na rzekę pomieszczenia parteru służyć musiały za magazyny. W rezultacie w domu Baldiniego panował
^' 48 ^- ^· 49 ^r
nieopisany chaos zapachów. Jakkolwiek jakość poszczególnych towarów zadowolić mogła najbardziej wybredny smak - gdyż Baldini sprowadzał wyłącznie towary przedniej jakości - to ich zestrój był nieznośny, niczym tysiącosobowa orkiestra, gdzie każdy muzyk wygrywa fortissimo inną melodię. Sam Baldini i jego personel byli nieczuli na ten chaos jak podstarzali dyrygenci, z reguły mający przytępiony słuch, a jego żonie, rezydującej na trzecim piętrze i zawzięcie broniącej swego terytorium przed inwazją magazynów, również żaden już zapach nie mógł przeszkadzać. Co innego klient, który po raz pierwszy przekraczał próg sklepu. Panująca tam mieszanina woni waliła go jak obuchem w głowę, w zależności od konstytucji podniecała bądź otępiała, w każdym razie do tego stopnia mąciła mu zmysły, że często nie wiedział już, po co właściwie tu przyszedł. Chłopcy na posyłki zapominali o zleceniach. Pewni siebie panowie spuszczali z tonu. Niejedna z dam zaś doznawała histeryczno-klaustrofobicznego ataku, mdlała i dopiero najostrzejsze sole trzeźwiące z olejku goździkowego, amoniaku i spirytusu kamforowego mogły jej przywrócić przytomność.
W tej sytuacji doprawdy trudno było się dziwić, że perskie dzwoneczki u drzwi Giuseppe Baldiniego rozbrzmiewały coraz rzadziej, a srebrne czaple coraz rzadziej pluły wodą fiołkową.
10
Chenier! - krzyknął Baldini zza kantorku, gdzie od
wielu godzin stał nieruchomo jak słup i wpatrywał się w drzwi. - Niech no pan nałoży perukę!
Chenier, czeladnik Baldiniego, nieco odeń młodszy, ale też już wiekowy mężczyzna, wynurzył się spomiędzy
beczułek oliwy oraz wiszących szynek bajońskich i postąpił ku elegantszej części sklepu od frontu. Z kieszeni surduta wyciągnął perukę i nałożył na głowę.
- Pan wychodzi, panie Baldini?
- Nie - rzekł Baldini - chcę się na parę godzin wycofać do pracowni i nie życzę sobie, by mi przeszkadzano.