Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wyglądało na to, że chciał podkreślić publiczną akceptację, zanim po raz drugi nakaże spokój. Kiedy podniósł rękę do góry, reakcja nie była natychmiastowa. Minęło wiele sekund, zanim nastała cisza.
Ohad stał przez cały czas tej demonstracji. Jego oczy miotały się po sali z nieukrywanym zdumieniem. Kiedy przywrócono ciszę, zaczął mówić, lecz brakowało mu już tej swady, jaką przejawiał uprzednio.
- Posunięcie sądu - oznajmił - jest dla nas całkowitym zaskoczeniem. I muszę dodać, że daje powód do zdumienia. Wobec tego muszę złożyć oświadczenie w imieniu mego zleceniodawcy Aarona, syna Józefa. Z chwilą powrotu do Jerozolimy zamierza on poczynić kroki, zmierzające do unieważnienia małżeństwa córki. Ona nie miała jego zgody. W samej rzeczy ojciec nic nie wiedział o jej zamiarach. Dowiedział się o tym dopiero po zaślubinach. Co więcej, ceremoniał zaślubin nastąpił po śmierci Józefa z Arymatei. Zgodnie z naszym prawem, małżeństwo nie może być zawarte przed upływem trzydziestu dni przepisowej żałoby.
Mężczyzna siedzący przy ramieniu sędziego pokazał mu poufnym gestem siedem palców. Fabiusz natychmiast się zorientował i podniósłszy głowę przemówił:
- Czy okres żałoby nie wynosi siedem, a nie trzydzieści dni?
- Siedem dni po śmierci kobiety, lecz trzydzieści, jeśli chodzi o mężczyznę - odpowiedział Ohad.
- Rozróżnienie - zawołał stary sędzia - z którym ja się nie zgadzam. Okres żałoby po zgonie dobrej kobiety nie powinien się różnić od żałoby po mężczyźnie paradującym w todze wysokiego urzędu. Wrogowie, którzy chcą mi zaszkodzić, a jest ich wielu, mogą wykorzystać moje słowa. - Przerwał, bowiem w tej chwili mężczyzna siedzący obok niego wsunął mu jakieś pismo do ręki. Udając, że je przeczytał, skinął głową i mówił dalej: - Złożono oświadczenie tej treści: Zaślubiny odbyły się na pół godziny przed śmiercią Józefa z Arymatei. Ponad pięćdziesiąt osób znajdujących się w tym czasie w domu albo podpisało ten dokument, albo opatrzyło znakiem.
Doktor praw argumentował dalej potokiem słów, do którego dołączyły się inne głosy. Na sali zapanowało zamieszanie. Sędzia pozwolił, by dyskusja ciągnęła się przez dość długi czas. Wreszcie gwałtownym gestem dał znak, że jego cierpliwość została wyczerpana.
- Mamy do czynienia z faktem dokonanym - oznajmił. - Ta młoda kobieta jest mężatką. Bez względu na to, co było w przeszłości, jej mąż ma dzisiaj obywatelstwo rzymskie. Zgodnie z prawem znajduje się pod jego kuratelą. Czy mam to zlekceważyć tylko z tego powodu, że sąd w obcym kraju może uznać małżeństwo za nieważne? I to w sprawie, która jeszcze nie została wniesiona?
Debora i Łukasz spojrzeli na siebie. Jej oczy były szeroko otwarte z radości.
- Wygramy! - szepnęła z uniesieniem. - Mój dobry przyjacielu, czuję to. Widzę to w oczach tego dziwnego, starego człowieka. Wygramy!
Łukasz mrugnął z zadowoleniem.
- Ja też tak czuję - powiedział. - Jabez nie przyszedł nam z pomocą, lecz sędzia dba o uczciwą ocenę faktów. Tak, moje dziecko, jak dotąd mamy powody do zadowolenia.
Adam nie podzielał ich optymistycznego nastroju. Wpatrywał się przez salę w swego zadawnionego wroga, który naradzał się szeptem z prawnikiem.
- Będą jeszcze mieli coś do powiedzenia - zamruczał. - Ohad to szczwany lis. Jeszcze nie czuje się pobity. Nie bądźcie zbyt pewni siebie, zanim werdykt nie zostanie ogłoszony.
Aaron i Ohad wdali się w spór. Widocznie wielki doktor praw miał klienta wyjątkowo upartego i głuchego na argumenty. Aaron zimno zaprzeczał ruchem głowy wszystkiemu, co mówił Ohad. Raz nawet wykrzyknął:
- Nie, nie! Nie zgadzam się. Mówię ci, że nie!
Prawnik nadal nalegał i po pewnym czasie Aaron zaczął ustępować. Jego protesty przestały być gwałtowne, stały się raczej wyrazem poirytowania. Jeszcze potrząsał głową, lecz w tym zaprzeczeniu nie było już poprzedniego rozgorączkowania. W końcu poddał się, wyrzucając w powietrze obie ręce.