Anka mieszka³a ju¿ w £odzi, w mieœcie wiedziano o jego narzeczeñstwie, o¿eniæ siê z ni¹
musia³...
Przypomina³ to sobie dobrze i dosyæ czêsto, bo przecie¿ jej pieniêdzmi w po³owie prowadzi³ budowê.
Ale w g³êbi nie wierzy³, ¿e siê z ni¹ o¿eni, i dlatego nie zrywa³ zupe³nie z Mad¹, nie zaniedbywa³ krótkich, przypadkowych niby odwiedzin s¹siadów i mówienia dziewczynie wiele znacz¹cych grzecznoœci.
Prowadzi³ podwójn¹ grê zupe³nie œwiadomie, ale jeszcze nie wiedzia³, na czym siê ona skoñczy, dok¹d j¹ doprowadziæ, bo chcia³ przede wszystkim skoñczyæ fabrykê.
Przes¹dy, o których Morycowi wspomina³, walki, jakie z nimi niby stacza³, by³y to tylko pewne myœlowe pozosta³oœci, prze¿ytki, rozpryski dawno le¿¹cej w gruzach etyki, sumarycz-ne zestawienia z automatycznych wyrazów, nic wiêcej, bo te przes¹dy, ich treœæ, zupe³nie nie kierowa³y jego wol¹, jego postêpowaniem i nie wp³ywa³y na postanowienia.
Nie przes¹dy mu przeszkadza³y do ujawnienia swoich d¹¿eñ, do otwartego robienia tego, co po cichu uwa¿a³ za konieczne, a tylko pewna wstydliwoœæ, wzgl¹d na ojca i gruba warstwa towarzyskiego savoir-vivre’u 141, zabraniaj¹ca czynienia Ÿle w formach jaskrawych i brutalnych.
By³ za dobrze wychowanym na to, aby robiæ ³ajdactwa, no i nie by³ organicznie zdolnym do czynów, jakie by z zimn¹ krwi¹ i spokojnie pope³ni³ Moryc.
320
Nie umia³by przecie¿ podpaliæ w³asnej fabryki wysoko zaasekurowanej ani zarwaæ czyje-go zaufania, ani wyzyskiwaæ robotników. To by³oby dla niego zbyt ordynarnym, takimi œrodkami brzydzi³ siê i czu³ do nich pogardê cz³owieka kultury.
Tyle innych sposobów jest do zrobienia pieniêdzy...
Z³o mia³o dla niego wartoœæ wtedy, jeœli by³o koniecznym i op³aci³o siê, cnotê kocha³, bo by³a piêkniejsz¹, a uwielbia³, jeœli dawa³a zyski wiêksze.
Myœla³ w³aœnie o tych i tym podobnych rzeczach, uœmiecha³ siê nieco cynicznie i czu³ du¿o goryczy i smutku rozmyœlaj¹c nad sob¹.
– A w koñcu wszystkiego – œmieræ! – szepn¹³ i zabra³ siê do czytania listów.
Przeczyta³ tylko list od Lucy, w którym go b³aga³a, aby jutro siê z ni¹ zobaczy³ koniecznie, resztê zostawi³ na póŸniej i poszed³ do pokoju Maksa, bo nie mówi³ z nim prawie od pogrzebu matki.
– Có¿ u ojca s³ychaæ? Nie mia³em jeszcze czasu go odwiedziæ. Trawiñski weksle wykupi³?
– Wykupi³; ale to wszystko nie pomo¿e.
– Dlaczego?
– Stary ju¿ na nic. Dwadzieœcia warsztatów jest czynnych z piêciuset! Trzy miesi¹ce, pó³
roku najwy¿ej, a fabryka zdechnie z nim razem.
– Czy siê co nowego sta³o?
– Nie, tylko z wiêkszym rozpêdem idzie do koñca. Szwagierkowie go dogryz¹, bo wyst¹-
pili urzêdownie o uregulowanie dzia³ów po matce.
– Bardzo naturalne ¿¹danie.
– I jemu te¿ wszystko jedno, kaza³ im robiæ, co chc¹ tylko, kaza³ im sprzedaæ place, byle mu pozostawili fabrykê sam¹. Ca³e dnie siedzi w kantorze z Józiem, chodzi na cmentarz, a w nocy ³azi po fabryce. Pocz¹tki melancholii. No, ale mniejsza, chcia³em ci powiedzieæ, ¿ebyœ
zwróci³ uwagê na Moryca.
– Dlaczego? Wiesz co? – zapyta³ ¿ywo Karol.
– Jeszcze nic nie wiem, ale ju¿ z jego pyska widzê, ¿e prze¿uwa jakieœ ³ajdactwo. Za du¿o plajciarzy przychodzi do niego.
321
XXVII
– Có¿ tak ¿ujesz? – zagadn¹³ Karol rano przy herbacie.
– Interesy, grube interesy – odpar³ Moryc, odrywaj¹c oczy od szklanki z herbat¹, któr¹ trzyma³ w obu rêkach, ale nie pi³, g³êboko zamyœlony.
– To znaczy pieni¹dze?
– Du¿e pieni¹dze. Idê w³aœnie zrobiæ dwie operacje, które jeœli siê udadz¹, postawi¹ mnie na nogi. Ale pieni¹dze mo¿esz mieæ przed wieczorem. A co z bawe³n¹ zrobiæ?
– Nie sprzedawaj jeszcze, mam pewn¹ ideê.
– Dlaczego Maks spojrza³ na mnie jak zbój, nie przywita³ siê i poszed³?
– Nie wiem, wczoraj mi tylko wspomina³, ¿e nosisz w twarzy jakieœ nowe ³ajdactwo, ¿e coœ zamierzasz...
– On jest g³upi, co ja za ³ajdactwo mogê nosiæ w twarzy, przecie¿ ja mam twarz zwyk³¹, porz¹dnego cz³owieka twarz, nieprawda¿, Karol?
Ogl¹da³ siê w lustrze starannie i swoim ostrym, jakby przyczajonym do skoku rysom nadawa³ dobroduszny wyraz.
– Nie dziw mu siê, jest zgnêbiony sprawami ojca.
– Radzi³em mu dobrze; wzi¹æ starego pod kuratelê, obezw³asnowolniæ; w fabryce zaprowadziæ swoj¹ administracjê. Nie zgodzi³ siê, chocia¿ córki i szwagrowie chcieli. W ten tylko sposób mogli coœ uratowaæ.
– Maks powiada, ¿e maj¹tek ojca, wiêc stary mo¿e go nawet zmarnowaæ, jeœli mu siê tak podoba.
– On jest za m¹dry, ¿eby tak myœla³ szczerze, tam coœ innego byæ musi.
– Mo¿e i nie byæ, bo b¹dŸ co b¹dŸ, to dosyæ nieprzyjemne og³aszaæ wariatem w³asnego ojca.
– Ja te¿ nie mówiê, ¿e przyjemna taka afera. Ojciec... du¿a rzecz, ale fabryka, interesy tak-
¿e s¹ warte, aby dla nich coœ poœwiêciæ... Ty jak byœ zrobi³?
– Nie potrzebujê o tym myœleæ, bo mój ojciec nie ma prawie nic...
Moryc siê rozeœmia³ weso³o i zamilk³, ubiera³ siê do wyjœcia, ale zwleka³, wymyœla³ Mateuszowi, przebiera³ siê kilka razy, przymierza³ ca³e stosy krawatów.
– Ubierasz siê jakby do oœwiadczyn...
– Mo¿e bêd¹ i oœwiadczyny... mo¿e... – odpowiedzia³, uœmiechaj¹c siê blado.
Ubra³ siê wreszcie i wyszed³ razem z Karolem, ale by³ tak roztargnionym, ¿e dwa razy powraca³ do domu po zapomniane przedmioty, a gdy wciska³ binokle na nos, rêce mu dr¿a³y, a upa³, jaki siê ju¿ podnosi³, zdenerwowa³ go jeszcze bardziej.
Dr¿a³ ca³y w sobie i nie móg³ utrzymaæ laski, wylatywa³a mu kilka razy z r¹k.
– Wygl¹dasz, jakbyœ siê czego ba³.
322