Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Irka i Czarny Jaś stoją przy oknie przytuleni do siebie i zachwyceni fantastycznym, nie znanym im dotychczas widokiem. Wysoko na granatowym sklepieniu niebios jarzą się olbrzymie bukiety oślepiająco ognistych, kolorowych kuł świetlnych, powoli; bardzo powoli opadających ku ziemi. Dalekie i słabe, ale nieprzerwane brzęczenie silników dowodzi, że samoloty radzieckie, które rozświetliły niebo i ziemię owymi niesamowitymi lampionami, lecą na znacznej wysokości. Odzywają się rzadkie wybuchy pocisków niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Niebo przecinają gdzieniegdzie ruchliwe smugi reflektorów. Migają kolorowe światełka małych fosforyzujących pocisków, jakby długie różańce przesuwające się po niebie. Widok tej orgii świateł ponad zaciemnionym od szeregu lat miastem jest w oczach dwojga młodych niesamowicie fantastyczny.
I naraz - potężna detonacja. Wstrząs, od którego zabrzęczały głośno szyby i zadrżały ściany.
- To pewnie na Dworzec Wschodni lub Wileński, bo gdzieś niezbyt daleko - woła pani Janina wbiegając do pokoju.
Znowu wstrząs. I znów! Irka przytula się mocniej do Jasia i serce walić jej zaczyna z uniesienia: nareszcie, nareszcie! Walcie, niszczcie, palcie - byle ziemia pochłaniała także i tych zbójów, tych morderców, tych, tych...
Znów potężny wstrząs.
Irka czuje, że Jaś drży. Mocno obejmuje go ramieniem. Jaś wciąż drży. Zdumiona, zaniepokojona spogląda na jego twarz; twarz ta jest blada, ze ściśniętymi kurczowo wargami.
- Jaś, co tobie?
Miody człowiek opanował wreszcie drżenie i mówi do dziewczyny z widocznym przymusem:
- Nie rozumiem, nie wiem. Daj mi trochę wody.
 
“Zośka” i “Parasol” oczekiwały na otwartą walkę w dobrej kondycji moralnej, dobrze wyszkolone, świetnie zaprawione bojowo i ze stosunkowo znacznym uzbrojeniem nagromadzonym w pracy dywersyjnej.
Obie starsze kompanie “Zośki” liczyły około 360 ludzi, w tym 104 podchorążych (były to typowe kompanie kadrowe). Giewont miał dołączyć objętą po Czarnym Jasiu trzecią kompanię w sile trzech plutonów, które miały liczyć około 100 ludzi na razie bez broni. Stan “Parasola” wynosił około 330 ludzi i był to również w znacznej części zespół kadrowy, który wnet rozpocznie wchłaniać ochotników.
 
 
CZEŚĆ DRUGA
 
POWSTANIE

I. Prolog
 
W ostatnich dziesięciu dniach lipca 1944 roku Warszawa żyła oszołomiona. Miasto poniewierane i dręczone jak chyba żadne z miast Europy, lecz zarazem miasto najbardziej niepodległe w Europie, cala swą duszą przeżywało te dnie przełomu.
Od chwili gdy front wschodni znów ruszył, gdy wojska radzieckie, sforsowawszy na wielu odcinkach Bug, waliły z nieprzepartą siłą ku zachodowi zajmując Chełm i Lublin, wydawało się, iż dni Niemców w stolicy są policzone. Tłumy skupiały się w czasie każdej audycji radiowe j przy “szczekaczkach”, nasłuchując pożądliwie echa klęsk znienawidzonego wroga. Tłumy z hamowanym uczuciem radości obserwowały kilometrowe tabory konne i motorowe, wlokące się przez warszawskie mosty na zachód. Na wozach jechali wyczerpani, pokryci brudem i kurzem żołnierze, w milczeniu i chmurnie patrzący na przyglądających się im ludzi. Aleje Jerozolimskie i ulica Wolska były tak przepełnione owymi taborami, że tramwaje przestawały tu kursować.
A gdy 23 lipca ewakuować się rozpoczęty oddziały stacjonujące w stolicy, gdy opuszczać zaczęły miasto okupacyjne urzędy oraz niektóre formacje SS i policji, gdy zauważono ruch ewakuacyjnych samochodów w alei Szucha - na mieście zawrzało. Więc to chyba już? Chyba na pewno już?
Prawie co noc wyły teraz na alarm syreny i prawie co noc krążyły w rejonie Warszawy eskadry bombowców radzieckich, oświetlając ziemię barwnymi “lampionami” i w jarzącym się świetle tych zawieszonych na niebie rakiet bombardowały upatrzone obiekty. Pojawieniu się pierwszych bombowców radzieckich towarzyszyła orgia artyleryjskiego ognia niemieckich dział przeciwlotniczych i przesuwających się pasm świetlnych setek reflektorów. Po pewnym czasie gęstość tego ognia zaczęła uderzająco słabnąć. Przestawały także myszkować po nocnym niebie wrogie reflektory. Niemiecka artyleria przeciwlotnicza opuszcza Warszawę?!
Gdy równocześnie komunikaty radiowe podały, że wojska radzieckie w rejonie Dęblina podchodzą do Wisły i rozeszła się wiadomość, że w rejonie Magnuszewa czołówki radzieckie operują już po drugiej stronie Wisły, gdy potężniał i przybliżał się dudniący głos dalekiej walki artyleryjskiej gdy dowiedziano się, że Rosjanie zajęli Otwock i że czołgi radzieckie pokazały się pod Wawrem, ulice zaroiły się jeszcze bardziej ludźmi rozgorączkowanymi, podnieconymi, starającymi się z wysiłkiem nie pokazać przedwcześnie nurtujących ich uczuć.
Na zarządzenie okupanta nakazujące zebranie się na placach miasta stu tysięcy mężczyzn i kobiet dla kopania rowów przeciwczołgowych i okopów pod Pragą miasto odpowiedziało w sposób jednomyślny: nikt nie stawił się do tych robót.
Prasa konspiracyjna ukazywać się poczęła codziennie i rozdawana jest jak ulotki na ulicach.

Podstrony