Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Podszedłem do Ksawere-
go, co także widzieli wszyscy z wyjątkiem Firuza, który wymknął się chyłkiem jak zbi-
ty pies, nie podnosząc wzroku.
285
Ksawery wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu, lecz mnie do śmiechu nie było. Od-
rzucając Firuza jako zięcia, mnie zmuszał do objęcia roli konkurenta do ręki jego cór-
ki. A Firuz, ten bałwan, szedł mu przy tym niechcący na rękę. Za żadne skarby jednak
nie chciałem teraz dotykać tego delikatnego tematu! Niezwykle podniecony po winie
i całym zajściu Ksawery gotów był w środku nocy obudzić Rijesz i wydusić ze mnie sa-
kramentalne „tak”.
Dlatego mruknąłem tylko:
— Dziękuję, Ksawery — a po ostatnim łyku z amfory, która szybko niestety została
opróżniona, dodałem: — Jestem już zmęczony!
Gospodarz odprowadził mnie z lampą oliwną do schodów. Wypłoszyłem kozy
z siana, w którym się już wygodnie umościły, zawinąłem się w swoją derkę i ułożyłem
tuż przy podziurawionej przegrodzie.
Nie mogłem zasnąć. Kozy skubały moje włosy, szorstkimi językami lizały mnie po
twarzy. Nie miałbym nic przeciw temu, żeby otwór w górze otworzył się teraz i Rijesz, ta
dzikuska, zeskoczyła na mnie. Miałem nieodpartą ochotę zrobić z niej kobietę albo przy-
najmniej, podobnie jak kozy, dać jej poczuć językiem te rozkosze, których z pewnością
jeszcze nie zaznała… A może? Firuz… Nie, z tego, jak ten niegodziwiec się zachowywał,
można było wnioskować, że nie użyczyła mu nawet swego kuperka.
Rijesz z pewnością także nie spała, słyszała wszystko i cieszyła się, nawet jeśli tej
nocy obecność matki czyniła nasze „pod spodem czy na wierzchu” niemożliwym bądź
zbyt niebezpiecznym. Rijesz to mądra dziewczyna! Wspomnienie jej jędrnych piersi
i wypiętego zadka, podziw dla jej dzielnie hamowanej zmysłowości mimo młodzień-
czej beztroski, myśl o pogodnym usposobieniu i szczerości, ale przede wszystkim o nie
otwartej jeszcze furcie do raju, podnieciły moją męskość, aż tłoczek mi stwardniał pod
derką. Kozy lizały szorstkimi językami każdy kawałek mej spoconej skóry, do którego
mogły się dobrać.
Odsunąłem derkę ostrożnie, aby ich nie spłoszyć…
Rijesz!
BIZANTYŃSKI SPISEK
Konstantynopol, pałac Kallistosa, lato 1246
— To nie ma sensu, drogi kuzynie: jeśli nie ruszysz skoczkiem, mój goniec może
przysporzyć kłopotów twojej królewskiej parze. Wieża czeka już gotowa. — Mikołaj
z La Porty, łaciński biskup w greckim Bizancjum, wskazał z niedbałym rozbawieniem na
wykonaną z kości słoniowej figurę swego młodego przeciwnika, której zagrażały heba-
286
nowa dama i czarny pionek. Na szczupłym palcu wypielęgnowanej dłoni Mikołaj nosił
ciężki biskupi pierścień: iskrzący się, pięknie oszlifowany ciemny rubin, otoczony szma-
ragdami rzucającymi zielonkawe błyski.
— Jeśli ruszę skoczkiem, zbijesz moją wieżę i nie będę mógł zamknąć wyłomu. Znam
cię, wuju! — Hamo nosił togę koralowej barwy, odsłaniającą jego opalone ramiona, i ten
widok bardziej radował jego przeciwnika niż nierówna partia.
— Mylisz się, mój drogi — uśmiechnął się biskup — podobnie jak wtedy, gdy na-
zywasz mnie wujem. — Ujął delikatnie śniadą rękę młodzieńca i nakłonił do wykona-
nia odpowiedniego ruchu. — Mieliśmy w każdym razie tę samą babkę… Uk estin udeis,
hostis uch hauto philos…* — uderzył zręcznie wysuniętego białego gońca, aż figurka
spadła z szachownicy. — Moja stara dama dochodzi w ten sposób do celu!
Hamo popatrzył niezbyt zmartwiony; grał z Mikołajem po to, aby go czymś zająć
i uniknąć obmacywania pod pretekstem ustawicznego przymierzania nowych ubiorów.
Dlatego też nie dał mu sposobności, by zakończyć praktycznie przegraną przez siebie
partię — zrobił roszadę, aby grę jeszcze przeciągnąć.
Jednakże biskup stracił ochotę do gry. Tego, czego szukał u Hamona, nie znajdował
na szachowej desce. Ze słodko-kwaśną miną podniósł się i zapytał:
— Remis?
Był to raczej wielkoduszny gest niż propozycja. Hamo gapił się jeszcze przez mo-
ment na pole walki, jakby analizując zagmatwaną pozycję swoich graczy. Potem mach-
nął ręką, strącając prawie wszystkie figury.
— Tak głupio jak ty — zbeształ go z uśmiechem Mikołaj — zachowuje się tylko nasz
cesarz. Myślę oczywiście o Baldwinie.
Spojrzenie Hamona pobiegło za wzrokiem biskupa i spoczęło na ogromnym mar-
murowym polu szachowym, które zajmowało całą posadzkę sali. W wyrafinowany
sposób podzielone na czarno-białe kwadraty, przedstawiało Cesarstwo Bizantyńskie
w okresie jego ekspansji, chyba za czasów cesarza Justyniana.
— Tę nędzną resztkę Cesarstwa Łacińskiego — powiedział Mikołaj z bólem — a więc
to, co Bułgarzy i Seldżucy jeszcze nam zostawili, odbiorą wkrótce Grecy. Wtedy mój czas
tutaj także się skończy.
Hamo podniósł się i podszedł do niego.
— Czy Fryderyk, którego nazywasz zachodnim cesarzem, nie może wam przyjść
z pomocą?
Biskup w stroju nieodpowiednim do swego stanu, w swobodnie opadającej tunice
z lekkiej białej wełnianej tkaniny, przez którą prześwitywały jego kształty, roześmiał się
gorzko.
* Uk estin… (gr.) — Nikim jest ten, kto nie ma przyjaciół.
287
— Hohenstauf sam musi walczyć o utrzymanie władzy, na niego nie możemy liczyć.
Poza tym córkę oddał za żonę Watatzesowi. Stawia na Greków. I ma rację!
Podeszli do balustrady zamykającej loggię od strony Złotego Rogu. Spoglądali
w milczeniu na kopulaste budowle, mury i wieże metropolii nad Bosforem rozciągają-
cej się u ich stóp, na mrowie statków w porcie i szereg łodzi, które tworzyły most pro-
wadzący do Galaty, nowego miasta po drugiej stronie zatoki. Gdy spojrzało się jeszcze
dalej i bardziej w prawo, niemal na wyciągnięcie ręki wyrastał wysoki brzeg już po azja-
tyckiej stronie.
Mikołaj patrzył jeszcze chwilę, po czym odwrócił się.