Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Był wówczas wiceministrem obrony, dowódcą II Armii,
szefem Zarządu Politycznego Wojska Polskiego. Żywa była jego legenda człowieka “co się
kulom nie kłaniał”, jeszcze z okresu jego walki w Hiszpanii. Teraz uwaga! Przed inspekcją
wymieniono starą gwardię ochroniarzy generała na nowych ludzi. Jeden z samochodów
ochrony od razu zepsuł się i zawrócił; ale wrócił już po śmierci generała. Wloty kuł na
płaszczu generała świadczą o tym, że ktoś strzelał Świerczewskiemu w plecy, chociaż ten cały
czas stał przodem do pozycji ostrzeliwujących go upowców. Trumnę zalutowano i nie
pozwolono przeprowadzić obdukcji zwłok. Skąd na płaszczu generała ślady po ciosie
bagnetem, skoro napastnicy znajdowali się sto metrów od niego, w lesie. Wspomina się, że
dwie sotnie mogły zorganizować zasadzkę na generała w odwecie za spalenie przez polskich
żołnierzy bunkra ze szpitalem UPA. Do dziś nie wiemy wszystkiego, więc nie wyrokujmy.
- Ci z UPA nic nie mówili na temat śmierci generała? - zdziwił się Banderas.
- Nie. Co prawda istnieją zdjęcia ukazujące wizję lokalną z udziałem członków UPA,
ale żaden z nich nie przeżył. Wszyscy albo zginęli, albo otrzymali wyroki śmierci.
- Ślady zatarto i zostawiono nas z domysłami - rzekł Zet.
- Dość! - Maciek klasnął. - Mamy środek nocy, a wy tu sobie organizujecie
pogaduszki. Biorę pierwszą zmianę warty.
Chłopcy niechętnie powstali i przeszli do izby po drugiej stronie sieni. Do naszych
uszu dotarły głośne przekleństwa.
- Wszyscy będziecie zaraz robić pompki - groził Gustlik ruszając w stronę drzwi.
- Ktoś nam zwinął nasze rzeczy - zameldował zrozpaczony Zet.
Podskoczyłem zaskoczony takim znaleziskiem. Odpiąłem uprząż i skierowałem się do
pomieszczenia po lewej ręce. Było prawie idealnie okrągłe i puste. Wróciłem do komina.
Kobyłka świecił na mnie z góry.
- I co? - dopytywał się.
Pochyliłem się nad kośćmi wystającymi z piachu. Delikatnie zacząłem odgarniać go.
Zachowały się jeszcze resztki ubrania. Nieboszczyk miał nawet rozbity zegarek na ręku.
Usłyszałem westchnienie Kobyłki, gdy odsłoniłem szkielet. Był dziwnie poskręcany.
Zauważyłem, że kość udowa była zgruchotana. Znalazłem nawet pocisk karabinowy.
- Tego człowieka raniono w nogę i pewnie zabił się spadając w czasie schodzenia do
tej części jaskini - wyjaśniłem Kobyłce.
Skierowałem się do drugiego pomieszczenia. Tam leżały trzy nieduże skrzynie.
Ostrożnie obejrzałem je szukając miny-pułapki. Okazało się, że nawet nie miały zamknięcia.
W pierwszej znalazłem niemiecką radiostację, maszynę do pisania i zniszczone przez czas i
wilgoć resztki dokumentów. Mogłem jedynie stwierdzić, że były to jakieś rozkazy. Druga
skrzynia zawierała zetlałe bandaże, narzędzia chirurgiczne i lekarstwa w buteleczkach z
etykietami w języku niemieckim. Za to trzecia była małym skarbczykiem. Były tam
niemieckie marki z okresu drugiej wojny światowej oraz rozpadający się ze starości plik
dolarów. W szkatułce były wyroby ze złota: obrączki, pierścionki, zegarki i złote zęby.
Wstrząsnął mną dreszcz obrzydzenia. Okrutne prawa wojny sprawiły, że rabowano nawet
nieboszczyków. Włożyłem szkatułkę do plecaka. Nie chciałem, żeby ktoś łatwo wzbogacił się
zabierając ją. Miałem nadzieję, że może dzięki wygrawerowanym napisom na zegarkach czy
obrączkach uda się ustalić, kim byli właściciele zrabowanych przedmiotów. Resztą znaleziska
powinni zająć się specjaliści.
Wróciłem do Kobyłki i wsunęliśmy kamienną płytę na miejsce. Wyszliśmy na górę.
Tam odetchnęliśmy głęboko.
W ponurych nastrojach wracaliśmy na parking. Po drodze, ze szczytu połoniny,
wezwałem ekipę specjalistów z naszego ministerstwa. Umówiłem się z nimi na poranek
następnego dnia.
Przeszedłem do drugiej izby, która faktycznie była pusta. Zostały tylko płachty
namiotowe rozwieszone w oknach. Maciek poświecił latarką po podłodze i natychmiast
schylił się. Ukląkłem obok niego.
- Co pan o tym sądzi? - zapytał Maciek wskazując palcem odciski wielu butów.
- Ktoś nam zrobił żart - stwierdziłem. - Wszystkie ślady mają identyczny wzór butów
używanych przez wojsko, oddziały powietrzno-desantowe. Było ich trzech, z czego jeden miał
naprawdę dużą stopę.
- Zgadza się - przytaknął Maciek. - Zgasić latarki! - rozkazał wszystkim.
Chwilę staliśmy w ciemnościach, aż Maciek pociągnął mnie do okna. Ostrożnie
odsunęliśmy płachtę i wyjrzeliśmy na dwór. Z oddali, przez szum deszczu, dochodził do nas
czyjś śmiech.
- Idziemy czy ich podchodzimy - pytał Maciek.
- Idziemy wypalić fajkę pokoju - uznałem. - Jeśli się nie kryją, to może mają dobre
intencje.
- Jakby co, to proszę gwizdnąć - powiedział Bejsbol stojący przy drzwiach. Trzymał
wyciągnięty nie wiem skąd kawał drąga.
- Widzisz, jaką mamy gwardię - trąciłem Maćka łokciem. Chłopak tylko się
uśmiechnął.
- Gwardia ginie, ale się nie poddaje - Zet zacytował słowa jednego z napoleońskich
generałów.
Ruszyliśmy we dwóch kierując się w stronę ludzkich głosów i zapachu dymu z
ogniska.
- To gdzieś przy tej zawalonej stodole - Maciek powiedział mi na ucho.

Podstrony