Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Może nawigator popełnił jakiś błąd, a może próbowano coś przeszmuglować.
Dowódca gotów był poprzestać na zwykłym wymordowaniu załogi, jednak zanim zdołał zarządzić rutynową egzekucję ku przestrodze, na pokład frachtowca wdarła się już patrolowa drużyna. Pocięli na plasterki załogantów i wysadzili jednostkę, by nikt nie mógł oskarżyć dzielnych wojaków o plądrowanie kabin.
Taki fanatyzm zasłużył, rzecz jasna, na nagrodę. Trybem nadzwyczajnym przeniesiono drużynę Khorei, wraz z dowódcą, na drugi koniec Gromady Wilka, na wszelki wypadek wybierając dalekie kresy pogranicza strefy wpływów Inglida. Bez wątpienia chciano w ten sposób umożliwić Khorei rychłe przejście do legendy, byle tylko stało się to na cudzym terenie, I, w miarę możliwości, pośmiertnie.
Szczęście jednak sprzyja głupcom. Mimo wysiłków i poświęcenia nieprzyjaciół Jannów, Khorea przeżył. Na mc zdały się też starania garnizonowych łapiduchów. Pozszywany po wielokroć rozmaitymi ściegami, przypominał dzieło pijanego adepta krawiectwa, ale duch wciąż palił się w nim żarliwy.
Zebrał wokół siebie całkiem sporą grupę młodszych oficerów, podobnie jak on fanatycznych lub ambitnych.
Ostatecznie awansował na adiutanta poprzedniego generała. Pewnego wieczoru starszy pan wyznał Khorei, że męczy go ostatnio pewne... pożądanie... czysto cielesnej natury... O co dokładnie chodziło, nigdy się nie dowiedziano, gdyż zanim rozpustnik zdążył dokończyć zdanie, paradna szabla Khoeri zanurzyła się w jego piersi.
Khorea natychmiast stanął przed sądem polowym, ten zaś znalazł się w kropce. Mógł albo nakazać egzekucję oskarżonego, czyniąc zeń popularnego męczennika, albo pobłogosławić pobożny czyn bohatera i...
Na dodatek nie było stosownego kandydata na wakujące stanowisko.
Właściwe rozwiązanie rysowało się jak na dłoni.
Wróciwszy na salę rozpraw, Khorea ujrzał nie tylko swą paradną szablę skierowaną rękojeścią do oskarżonego (odwrotne położenie, czubkiem ku delikwentowi, wskazywałoby na uznanie go winnym), ale także leżące obok generalskie pagony.
Głos kapłana płynął poprzez jadalnię. Wyczytywanie nazwisk poległych na księżycu zwanym Sammera dobiegało końca. Kadeci natężyli uwagę. Ostatecznie kapłan zamknął oprawny w czarną skórę tom, czyli pradawną Księgę Umarłych.
Generał Khorea uczynił krok przed zgromadzonych na podwyższeniu i uniósł złoty kielich, szykując się do wygłoszenia toastu. Tysiąc kadetów sięgnęło jednocześnie ku stołom i wzięło tysiąc identycznych pucharów.
- Za nauczkÄ™ Sammery! - ryknÄ…Å‚.
- Za zabijanie - odkrzyknęli gromko kadeci.
Płyn w naczyniach buchnął ogniem, tworząc ponad tysiąc miniaturowych zniczy. Wszyscy zgromadzeni ochoczo przełknęli płonący spirytus.
Sten wykręcił szyję i spojrzał w górę, gdzie zwieszały się wielkie sople lodu. Uparcie powtarzał sobie, że niezwykle trudne podejście zapewni łatwe zwycięstwo.
Spojrzał na Alexa i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: “Żarty już się skończyły. Pora na prawdziwą wspinaczkę".
Alex wyciągnął dłoń, by Sten mógł oprzeć na niej stopę. Przysadzisty Szkot wywindował dowódcę wysoko, aż ten odnalazł palcami szczelinę w lodzie, wcisnął tam pieść, zaklinował ją między występami i rozpoczął mozolną wędrówkę wzwyż.
Najważniejsze, mruczał pod nosem, to zachować tempo. Powoli lub szybko, ale ciągle naprzód. Mimo upływu wieków, sztuka wspinaczki nie zmieniła się wiele, wciąż najważniejszą rolę odgrywały ręce i stopy. Istotne też było, szczególnie na lodzie, zachowanie równowagi. Z wyprzedzeniem paru ruchów wyszukiwał spojrzeniem kolejne szczeliny, by nie za - brnąć w ślepą uliczkę, co groziło rychłym zamarznięciem. Rano Jannowie ujrzeliby już tylko denata z utrwalonym, mocno frasobliwym wyrazem oblicza.
Dotarł do pierwszej z łat gładkiego lodu. Rozejrzał się jeszcze, ale nie dojrzał żadnych możliwości zaczepienia choćby małego palca. Należało wiec sięgnąć po haki.
Wyjął zza pazuchy wstrzeliwacz, wycelował w lód, a następnie pociągnął za spust. Sprężone powietrze syknęło i hak wbił się głęboko w gładką płaszczyznę. Sten błyskawicznie przypiął karabinek do haka, przeciągnął prawie nieważkę linę przez oczko karabinka i spuścił ją niżej, do Alexa.

Podstrony