Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

..
- Czemu niepodobieństwo, Ludwinko? takie kobiety są, Cyprian to mówił i ja taką znam.
- Być może, Beniaminku, chciałam powiedzieć tylko, że nie taka kobieta, lecz taka chwila
w życiu jest niepodobieństwem.
- Bluźnierstwo! Bluźnierstwo! - zawołałem, pocieszony tą marną słabych i złamanych lu-
dzi pociechą, że mogą w drugich odpierać swoje własne myśli i obawy. - Taka chwila jest
koniecznością, bo jest szczęściem i udoskonaleniem.
- Ja myślałam, bracie, że w takiej chwili człowiek by świata i Boga zapomniał, więc mu
Bóg dobry chwil takich nie daje.
- Otóż to znowu! Szlachetność stoicka, wyrzeczenie się i zaparcie - to twoje cnoty, Lu-
dwinko. Najpewniej zdaje ci się, że dlatego tak nisko upadłem, bom ich nie miał. No, proszę,
to wyśmienite doprawdy! - bez wszelkiego dobra człowiek dopiero najlepszym być może, a
szczęście to grzech - zastanów się przecie, Ludwinko. Gdybym ja spotkał i miał na całe życie
taką kobietę, czy ja bym przez to co złego innym ludziom zrobił? czy ja bym nie był szczę-
śliwy? - a szczęście czyż mi się nie należy? Szczęście!... Ludwinko, Ludwinko! Gdyby ona tu
przyszła do mnie, gdybyśmy oboje pomyłkę naszą uznali i zaczęli życie inne, spokojne jak
73
ten ubogi domek nasz, dobroczynne jak dzień z życia matki naszej wzięty - gdyby jej serce
miłością tchnęło dokoła, jej słowo w piękność zaczarowało ten świstek maleńki... - to cóż?
Czy ci się zdaje, że ja bym był taki zły, jak jestem, taki zawzięty i zazdrosny, iż gdy wspomnę
sobie nawet, jak to patrzą okropnie zabitego źrenice, to się nie lękam ich, tylko powtarzam
wściekły: już ona więcej nie powie: „lubię twoje czarne oczy”. Wszak prawda, Ludwinko? -
gdyby ona mię kochała tak, jak obraz kocha, ja byłbym dobry, użyteczny - nie straszyłbym
cię już nigdy...
Ludwinka cichymi łzami płakała.
- Czemużby ciebie kochać nie miano? - rzekła nareszcie - młody jesteś, piękny jeszcze i ty
byś tak kochał przecie?
Zamyśliłem się - w zamyśleniu zwijałem ciągle i rozwijałem ową ćwiartkę papieru, na któ-
rej był suchymi farbami mój Tobiasz zrobiony. Po długiej chwili milczenia Ludwinka się
zbliżyła i chcąc może o czym innym zacząć rozmowę:
- Co to trzymasz w ręku? - spytała mię. Ja spojrzałem, bom już był zapomniał, że coś
trzymałem nawet.
- Ach! to obrazek, który dziś rano w książkach znalazłem.
- Ostrożnie, bo go zepsujesz - patrz, już się miasto zatarło, a to obrazek dobrej wróżby dla
ciebie, Beniaminku. Siedmiu oblubieńców miała Sara, siedmiu śmiercią pomarło, lecz ten jej
się dostał, który ją miłością bożą i czystą pokochał.
- Prawdę mówisz, Ludwinko - ukochać tylko i nie wątpić.
W nocy napisałem list do Aspazji...
„Matka mi umarła - mówiłem jej - cierpię okropnie; ale matka przebaczyła mi przed
śmiercią - ja tobie przebaczyć muszę - nie, nie przebaczyć Aspazjo, lecz powiedzieć ci, że
dziś lepszy jestem, mój gniew pod tchnieniem ust macierzyńskich w łzy się rozpłynął, moje
przekleństwa od jej błogosławieństw zaniemiały, moja nienawiść przed jej miłością z duszy
ustąpiła. Gdym cię opuścił, Aspazjo, przez czas bardzo długi wspomnieć o tobie nie mogłem,
tak mi się zaraz z całą okropnością swoją wracała ostatnia chwila naszego rozstania; wtedy
odżywałem ją we wszystkich jej przejściach, wtedy zdawało mi się, że gdybym cię był ujrzał,
to bym cię musiał zabić, chociaż wówczas nie zabiłem, wtedy znów mię napadało szaleństwo
i ogarniała wściekłość bezrozumna. Dziwna rzecz! Z pięciu lat przeszło, któreśmy razem spę-
dzili, nie mogłem innego wydobyć wspomnienia, tylko owo najgorsze wspomnienie - dzisiaj
już tak nie jest, dzisiaj widziałem twój obraz - wszak pamiętasz? Obraz, który był pierwszym
pośrednikiem między nami, który mi zwiastował ciebie. Otóż ja, widząc go, doznałem gwał-
townego wzruszenia, tysiąca sprzecznych wrażeń - jednak, Aspazjo, wierz mi na pamięć mej
matki, żadne nie było nienawistnym wrażeniem. Aspazjo! Mnie przy tym obrazie stanęły w
myśli piękne dni nasze tylko - uczułem wielką wdzięczność za wszelkie dobro, które od cie-
bie wziąłem, za nauki, któreś mi ułatwiła, za chwile natchnienia, któreś mi dała, za te godzi-
ny, w których z uwielbieniem patrzyłem na ciebie i słuchałem głosu twojego. Wdzięczność za
wszystko, Aspazjo - że umiem zbutwiałych rękopisów odgadywać słowa, że mi teraz ostrołu-
ki gotyckich kościołów i pilastry świątyń greckich od jednego spojrzenia muszą tajemnice
swej piękności wypowiedzieć zaraz w najdrobniejszym ułamku swoim, że mi ani jeden rzut
pędzla własnych mistrzów stracony nie jest w ich cudnych obrazach, że mi się otworzyły
skarby tylu języków, żem widział, żem poznał - ja tobie winienem. Dawniej za nic to miałem,
co więcej nawet: oburzenie tak niesumiennym jest rachmistrzem, że wszystkie owe nabytki
zaliczyłem do ciężkich twoich przeciwko mnie grzechów. Czczym szyderstwem zdawały mi
się dlatego, że szczęścia nie wracały, że ran nie goiły. Dziś, Aspazjo, sprawiedliwym jestem -
przyznaję dobrodziejstwa twoje, dziś przypominam sobie także miłość twoją, pieszczoty
twoje, namiętne uniesienia i tę wiarę niezachwianą, że ja cię kocham nad wszystko, ze
wszystkim, z piekłem i niebem twej duszy. Dziś przypominam sobie całą przeszłość naszą i
całą przeszłość uznaję - tak całą, że nawet zabójstwa i występku nie chcę z niej wyrzucić - a
74
wiesz dlaczego, Aspazjo? ot dlatego, bom się przekonał, że cię kocham znowu. Występek
świadczy przeciwko postępowaniu naszemu, przeciwko zdarzeniom i okolicznościom - mi-
łość moja świadczy za prawdą łączącego nas uczucia; gdybym nie miał miłości, to by wszyst-