Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Między obu skrzydłami szeroka sklepiona brama,
do której wiodło kilka wygodnych schodów, prowadziła na dziedziniec. Drzwi
stały otworem i płynął z nich snop światła. Nad bramą wisiała zapalona latarnia, a niżej kołysał się szyld z godłem gospody: spasiony biały kucyk wspięty dęba.
Napis wielkimi białymi literami głosił: „Pod Rozbrykanym Kucykiem — Gospo-
da Barlimana Butterbura”. Z licznych okien parteru zza grubych zasłon przenikało światło.
Gdy hobbici stali w rozterce po ciemku pod bramą, ktoś we wnętrzu domu
zaczął śpiewać wesoło i zaraz przyłączył się do pieśni chór rozbawionych gło-
sów. Podróżni chwilę przysłuchiwali się tym wabiącym dźwiękom, potem zsiedli
z kuców. Pieśń skończyła się, buchnęły śmiechy i oklaski.
Hobbici wprowadzili kucyki przez bramę i zostawili je na dziedzińcu, a sa-
mi wbiegli na schody. Frodo szedł pierwszy i omal nie zderzył się z małym ły-
sym grubasem o rumianej twarzy. Przepasany białym fartuchem, grubas wybiegał
z jednych drzwi i zmierzał ku drugim niosąc na tacy pełne kufle.
— Czy moglibyśmy. . . — zaczął Frodo.
— Chwileczkę, przepraszam! — krzyknął grubas przez ramię i zniknął
w zgiełku i obłokach dymu. Po minucie wrócił ocierając fartuchem ręce.
— Dobry wieczór, paniczu — powiedział kłaniając się Frodowi. — Czym
możemy służyć?
157
— Prosimy o nocleg dla czterech osób i stajnię dla pięciu kucyków, jeśli to możliwe. Czy z panem Butterburem mam przyjemność?
— Tak jest! Na imię mi Barliman. Barliman Butterbur do usług. Panowie
z Shire’u, czy tak? — To mówiąc nagle plasnął się dłonią w czoło, jakby usi-
łując sobie coś przypomnieć. — Hobbici! — zawołał. — Coś mi to przypomina,
ale co? Czy wolno spytać o nazwiska?
— Pan Tuk i pan Brandybuck — rzekł Frodo — a to jest Sam Gamgee. Ja
nazywam się Underhill.
— No, proszę! — krzyknął pan Butterbur prztykając palcami. — Już miałem
i znów mi uciekło! Ale wróci, żebym tylko miał wolną chwilę, to pozbieram my-
śli. Nóg wprost nie czuję, ale zrobię dla panów, co się da. Nieczęsto miewamy
gości z Shire’u ostatnimi czasy, nie darowałbym sobie, gdybym panów godnie nie
przyjął. Tylko że tłok dzisiaj w domu, jakiego już dawno nie było. Jak to mówią, nie ma deszczu bez ulewy. . . Hej! Nob! — krzyknął. — Gdzie się podziewasz,
marudna niedojdo? Nob!
— Już lecę, już lecę!
Z sali wypadł hobbit miłej powierzchowności i na widok podróżnych stanął
jak wryty wlepiając w nich wzrok z żywym zainteresowaniem.
— Gdzie jest Bob? — spytał gospodarz. — Nie wiesz? No, to go poszukaj.
Migiem! Ja także nie mam trzech par nóg ani oczu. powiedz Bobowi, że trzeba
wziąć pięć kucyków na stajnię. Musi dla nich znaleźć miejsce.
Nob uśmiechnął się, mrugnął porozumiewawczo i wybiegł pędem.
— Zaraz, zaraz, co to ja chciałem rzec? — mówił pan Butterbur znów kle-
piąc się po czole. — Można powiedzieć, że jedno wygania drugie z pamięci. Ta-
kie mam dziś tutaj urwanie głowy! najpierw wczoraj wieczorem przyjechała cała
kompania Zieloną Ścieżką z południa, a to już był niezwyczajny początek. Po-
tem dziś po południu zjawiły się wędrowne krasnoludy ciągnące na zachód. A te-
raz wy! Żeby nie to, żeście hobbici, chyba bym już was nie przyjął na kwaterę.
Ale mam w północnym skrzydle parę pokoi specjalnie swego czasu dla hobbitów
zbudowanych. Na parterze, jak to hobbici lubią. Okna okrągłe, a wszystkie we-
dle hobbickiego gustu. Mam nadzieję, że wam będzie wygodnie. Nie wątpię, że
chcecie też dostać kolację. Postaramy się coś zrobić naprędce. Proszę tędy!

Podstrony