Przyjechała na parowcu pod opieką kapitana. Almayer powitał ją ze zdumieniem nic pozbawionym podziwu. W ciągu tych lat dziesięciu wyrosła z dziecka na kobietę czarnowłosą, o cerze oliwkowej, wysmukłą i piękną. W wielkich, smutnych jej oczach o lękliwym wyrazie właściwym Malajkom przebijał odcień zadumy, dziedzictwo po przodkach europejskich. Almayer myślał z przerażeniem o spotkaniu żony z córką. Co sobie pomyśli to poważne dziewczę w sukni europejskiej o matce żującej betel, siedzącej w kucki w ciemnym szałasie, nieporządnej, półnagiej i ponurej? Obawiał się także wybuchu wściekłości ze strony tej jędzy; dotychczas umiał ją utrzymywać w jakim takim spokoju, ratując resztki swych potrzaskanych mebli. I stał teraz przed zamkniętymi drzwiami szałasu w oślepiającym blasku słońca przysłuchując się szmerowi głosów — zaciekawiony tym, co się wewnątrz dzieje. Wszystkie dziewczęta służebne zostały wyrzucone za drzwi na samym początku rozmowy i stały zbite w gromadkę przy ogrodzeniu, z twarzami na wpół zasłoniętymi, szczebiocząc z ciekawością i snując domysły.
Almayer zapamiętał się zupełnie, usiłując pochwycić choć jakieś luźne słowo przez bambusową ścianę; dopiero kapitan parowca, na którym przyjechała Nina, bojąc się słonecznego udaru dla niego, wziął go pod rękę i zaprowadził na werandę. Stał już tam kufer Niny, przyniesiony przez ludzi z parowca. Almayer usadowił kapitana Forda przed pełną szklanką, poczęstował go cygarem i zapytał zaraz o przyczynę niespodziewanego przyjazdu córki. Ale Ford niewiele miał do powiedzenia poza gwałtownie i niejasno formułowanymi ogólnikami o głupocie kobiet w ogóle, a pani Vinck w szczególności.
— Wiesz, Kasprze — rzekł na zakończenie do podnieconego Almayera — diabelnie głupio mieć w domu Metyskę. Wszędzie się trafiają idioci. Był tam ten młodzik z banku i ciągle jeździł do willi Vincków, i rano, i wieczorem. Stara myślała, że to chodzi o jej Emmę Jak tylko wymiar kowala, co mu właściwie pachnie — dopiero się wrzask podniósł! no! mówię ci. Ani chwili dłużej nie chciała mieć Niny u siebie. Dowiedziałem się o tej historii i wziąłem dziewczynę do nas. Moja żona jest niezłą sobie kobieciną i — słowo daję — bylibyśmy ją zatrzymali przez wzgląd na ciebie, tylko że sama nie chciała zostać. No, no! nie unoś się, Kasprze. Siedź spokojnie, cóż na to możesz poradzić? Tak będzie lepiej — niech zostanie z wami. Nie była tam wcale szczęśliwa. Te dwie dziewczyny Vincków są mało co lepsze od tresowanych małp. Pogardzały nią. Trudno, nie możesz zmienić jej skóry. I po co kląć? nic ci to nie pomoże. To dobra dziewczyna pomimo wszystko, ale nie chciała nic mojej żonie powiedzieć. Chcesz, to jej się sam zapytaj, ale na twoim miejscu zostawiłbym ją w spokoju. O zapłatę za przyjazd niech cię głowa nie boli, mój stary, pewno jesteś kuso z pieniędzmi. — Tu kapitan rzucił cygaro i poszedł, aby „napędzić tych tam na statku”, jak się wyraził.