– Czy pani oszalała?
Desdemona upuściła pistolet i torebkę, po czym przytknęła dłonie do skroni.
– Nie chciałam tego zrobić – wyszeptała czując, że za chwilę zemdleje. – Zapomniałam, że trzymam w ręku pistolet. – Spojrzała na broń leżącą w kurzu drogi i na dymek unoszący się z lufy. – Przysięgam, że to był wypadek.
Wolverton gestem dłoni odwołał służących, potem podał ramię kobiecie i pomógł jej wsiąść do powozu. Myślała, że chce ją uderzyć, ale on tylko posadził ją na siedzeniu i nisko opuścił jej głowę.
– Czy lady Ross wozi ze sobą brandy? – zapytał pokojówkę. Dziewczyna przytaknęła. Po chwili Wolverton wciskał w dłoń Desdemony butelkę.
– Proszę to wypić.
Uniosła głowę, upiła łyk i zakrztusiła się, ale jej pomogło.
– Mam okropny temperament – powiedziała patrząc na Gilesa – i zbyt często mówię rzeczy, których później żałuję, ale nigdy, przenigdy, nie chciałabym nikogo zranić.
– Wierzę pani – odparł uspokajająco. – Gdyby rzeczywiście miała pani zamiar mnie zabić, leżałbym już tam brocząc krwią.
Zadrżała mimowolnie.
– Proszę tak nie mówić.
– Przepraszam. – Wziął jej z rąk butelkę i sam upił łyk. – Obydwoje jesteśmy zdenerwowani i mamy ku temu powody. Lecz jestem przekonany, że nasi zbiegowie są cali i zdrowi.
Uśmiechnęła się słabo.
– Mam nadzieję, że się pan nie myli. Pewnie będę teraz musiała odwieźć ciała złodziei do najbliższego miasta i zgłosić wypadek do magistratu. Jeśli dopisze mi szczęście, może spotkam gdzieś po drodze Maxime i lorda Roberta. Mają już pewnie dość przygód po tym napadzie.
– Być może. – Wyprostował się. – Ale mogli też pójść na skróty do bardziej uczęszczanej drogi, więc tam ich będę szukał.
Skinęła głową, wiedząc, że choć uprzejmie się do siebie odnoszą, nie są sprzymierzeńcami.
– Jeśli ich pan odnajdzie, czy może pan wysłać do mnie posłańca z wiadomością, że Maxima jest bezpieczna?
– Dobrze. Byłbym wdzięczny, gdyby uczyniła pani to samo.
– Oczywiście. – Wstała. – I... dziękuję panu za to, że zechciał pomóc innemu podróżnemu i za wyrozumiałość wobec czynu, który mógłby skończyć się fatalnie.
Uśmiechnął się, a lady Ross doszła do wniosku, że jest przystojnym mężczyzną.
– Lady Ross, od dnia poznania pani moje życie stało się niezmiernie ekscytujące. – Odwrócił się i ruszył do powozu, spojrzeniem przywołując do siebie służących.
Desdemona odprowadziła go wzrokiem, czując zamęt w głowie. Udział markiza w poszukiwaniach skomplikował sprawy, ale nie zmartwiłaby się, gdyby ponownie się spotkali.
7
Po półgodzinnym marszu drogą prowadzącą do Rotherham Maxie i Robin spotkali chłopa z furmanką, który zgodził się ich podwieźć. Robin mówił za oboje, ponieważ wcześniej umówili się, że Maxie powinna jak najmniej się odzywać. Ignorując wyciągniętą dłoń towarzysza, sama wskoczyła na wóz, przysiadła między workami ze zbożem i naciągnęła kapelusz na oczy.
Robin usadowił się na podłodze, podkładając sobie tobołek pod głowę. Od chwili pocałunku Maxie ani razu nie spojrzała mu w oczy. Nie miał jej tego za złe. On też czuł się niepewnie. Zaczęło się od impulsywnego, ciepłego uścisku, a skończyło na bólu. Emocje, uśpione od tak dawna, wypłynęły na powierzchnię i wywołały falę cierpienia. Kiedy ostatnio tak prawdziwie pożądał kogoś albo czegoś? Bardzo dawno temu.
Zerknął na towarzyszkę. Biedna Maxie. Żadna kobieta, tak zdeterminowana i praktyczna jak ona, nie zaakceptowałaby romansu z włóczęgą. A jednak oddała mu pocałunek. Teraz tego żałuje. Wątpił, by należała do osób, które na długo pogrążają się w rozpaczy. Martwi się raczej tym, czy będzie się jej naprzykrzał. Musi ją jakoś przekonać, że ma uczciwe zamiary.
Uśmiechnął się w duchu. Daleko mu do uczciwości i tylko we własnym, dobrze pojętym interesie nie będzie próbował uwieść tej dziewczyny. Inaczej zniszczyłby atmosferę, jaka im do tej pory towarzyszyła, a już od dawna nie czuł się tak dobrze.
Oczywiście pożądał Maxie. Fascynowała go od samego początku, a pocałunek sprawił, że uświadomił sobie, jak bardzo na niego działa. Przypomniał sobie rytm jej oddechu, kształtne nogi, które tak dobrze wyglądały w spodniach, małe, brązowe dłonie, mocne i zarazem kształtne. Pociągała go jej kobiecość, ale nie mógł zapomnieć, że dla świata jest teraz chłopcem. Jednak najbardziej pociągała go jej dusza, która radosna i pogodna, sprawiała, że czuł się młodszy. Starał się nie myśleć o tym, co się stanie, gdy ich podróż dobiegnie końca. Maxie miała jakiś cel, ale nie było w nim miejsca dla niego. Postanowił jak najdłużej odwlekać rozstanie. Tylko co może jej zaoferować? Uważała go za bezwartościowego włóczęgę, a on wolał tego nie prostować, ponieważ prawda była jeszcze gorsza. Jako Amerykanka nie złapie się na lep jego wielkopańskiego pochodzenia i zamożności, jak angielska panna. Dobrze, że ma o nim takie złe mniemanie. Dzięki temu nie uczyni nic szalonego, gdyby nie wytrzymał i postanowił ponownie ją pocałować.
Nagle zdał sobie sprawę, że wpatruje się w piersi Maxie. Jak by wyglądały, gdyby ich nie przewiązała? Zmusił się do patrzenia w innym kierunku. Jego ciało niebezpiecznie reagowało na te myślowe dywagacje. Choć miło mu było znowu czuć pożądanie, bał się, że jeśli nie zachowa ostrożności, uczucie przerodzi się w cierpienie.
Z westchnieniem wtulił się w worek z ziarnem i zaczął się zastanawiać, w jaki sposób naprawić stosunki między nim a Maxie.
W następnej wsi znaleźli sklep, w którym kupili zupełnie przyzwoity płaszcz i kapelusz dla Robina. Po ciepłym posiłku w wiejskiej gospodzie ruszyli dalej na południe.
Krótko po zachodzie słońca Robin wskazał na małą szopę stojąca na środku pola.