Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

– Pewnie i na zapusty nie widziałaś waćpanna lepszej masz-
kary. Przejrzałem się też w Kahamliku i jeślim widzial kiedy foremniejszego dziada, niech
mnie na własnej torbie powieszą! Na pieśniach też mnie nie zabraknie. Co waćpanna wolisz?
może o Marusi Bohusławce, o Bondariwnie albo o Sierpiahowej śmierci? Mogę i to. Szelmą
jestem, jeśli na kawałek chleba między największymi hultajami nie zarobię.
– Już teraz rozumiem waszmościów uczynek, dlaczegoś szatki zewlókł z tych biedaków, a
to by drogę w przebraniu bezpieczniej odbyć.
– Rozumie się – rzecze pan Zagłoba. – Cóż bo waćpanna myślisz? Tu, na Zadnieprzu, lud
gorszy niż gdzie indziej i tylko ręka księcia hultajów od swywoli powstrzymuje, a teraz, gdy
się zwiedzą o wojnie z Zaporożem i o wiktoriach Chmielnickiego, tedy żadna moc ich od re-
belii nie powstrzyma. Widziałaś waćpanna owych czabanów, którzy się już do naszej skóry
chcieli zabierać? Jeśli prędko hetmany Chmielnickiego nie zetrą, to za dzień, za dwa, cały kraj
będzie w ogniu – i jakże ja waćpannę wówczas przez kupy zbuntowanego chłopstwa prze-
prowadzę? A mielibyśmy wpaść w ich ręce, to lepiej było dla waćpanny w Bohunowych po-
zostać.
– O, nie może to być! Wolę śmierć! – przerwała kniaziówna.
– Ja zaś wolę życie, bo śmierć to na raz sztuka, od której się żadnym dowcipem nie wykrę-
cisz. Ale tak myślę, że Bóg nam zesłał tych dziadów. Takem ich przestraszył, że książę z ca-
łym wojskiem blisko, jak i owych czabanów. Będą ze trzy dni od strachu goli w oczeretach
siedzieli. A my tymczasem w przebraniu jakoś do Zołotonoszy się przebierzem, znajdziemy
braci waćpanny i pomoc – dobrze; nie, to pójdziem dalej, aż do hetmanów, albo na księcia
będziem czekać, a wszystko w przezpieczności, bo dziadom od chłopów i od Kozaków żaden
strach. Moglibyśmy przez obozy Chmielnickiego zdrowo głowy przenieść. Tylko jednych
Tatarów vitare nam należy, bo oni by waćpannę jako pachołka młodego w jasyr wzięli.
– To i ja tedy przebrać się muszę?
– Tak jest, zrzuć waćpanna z siebie kozaczka a w wyrostka chłopskiego się przedzierzgnij.
Trochęś jak na chamskie dziecko za gładka, ja także na dida, ale to nic. Wiater opali liczko
waćpanny, a mnie od chodzenia brzuch spadnie. Wszystką tłustość z siebie wypocę. Gdy mnie
Wołosi oko wypalili, myślałem, iż zgoła okrutna przygoda mię nachodzi, a widzę teraz, że mi
się to właśnie przyda, bo dziad nie ślepiec byłby podejrzanym. Będziesz mnie waćpanna za
rękę prowadzić, a zwij mnie Onufrij, bo takowe jest moje dziadowskie imię. Teraz zaś się
przebierz co prędzej, bo nam czas w drogę, która, ile że na piechotę, dłużyć się będzie.
Pan Zagłoba odszedł, a Helena wnet jęła się przebierać za dziadowskie pacholę. Wyplu-
skawszy się w rzece, zrzuciała żupanik kozacki, a wdziała świtkę chłopską i kapelusz ze sło-
my, i sakwy podróżne. Szczęściem, wyrostek ów obdarty przez Zagłobę smukłym był, więc
pasowało na nią wszystko dobrze.
Zagłoba wróciwszy obejrzał ją uważnie i rzekł:
– Mój Boże, niejeden rycerz chętnie by zbył staniku swego, byle go taki pachołek prowa-
dził, a już jednego husarza znam, któren by to na pewno uczynił. Tylko już z tymi włosami
trzeba koniecznie coś uczynić. Widziałem ja w Stambule urodziwe pacholęta, ale takiego nie
widziałem.
– Daj, Boże, aby mi na złe nie wyszła gładkość moja! – rzekła Helena.
Ale uśmiechała się jednak, bo jej niewieście uszy mile łechtał podziw pana Zagłoby.
– Gładkość nigdy na złe nie wychodzi, a ja tego pierwszym przykładem, bo gdy mnie Tur-
cy w Galacie oko wypalili, chcieli wypalić i drugie, gdy mnie żona tamecznego baszy urato-
wała, a to dla nadzwyczajnej mojej urody, której ostatki możesz jeszcze waćpanna oglądać.
– A mówiłeś waćpan, iż to Wołosi mu oczy wypalili?
– Bo Wołosi, ale poturczeni i w Galacie u baszy służący.
156
– Przecie waćpanu nawet i tego jednego oka nie wypalili?
– Jeno mi od gorącości żelaza bielmem zaszło. Wszystko to jedno. Cóż tedy waćpanna z
warkoczami swymi chcesz uczynić?
– A cóż? trzeba obciąć.
– A trzeba. Ale jak?
– Waćpanową szablą.
– Dobrze to szablą głowę uciąć, ale włosy to już nie wiem, quo modo?
– Wiesz waćpan co? Siądę ja przy tym zwalonym pniu, a włosy przez pień przełożę, wać-
pan zaś tniesz i utniesz. Jeno mi głowy nie utnij.
– O to się waćpanna nie bój. Nieraz ja knoty u świec po pijanemu obcinałem, samej świecy
nie zaciąwszy. Nie uczynię i waćpannie krzywdy, chociaż takowa prezentacja dla mnie pierw-
sza.
Helena siadła koło pnia i rzuciwszy w poprzek swe ogromne, czarne włosy podniosła oczy
ku Zagłobie.
– Gotowam – rzekła – tnij waćpan.
I uśmiechała się do niego trochę smutno, bo jej żal było owych włosów, które przy głowie
ledwie by w dwie piędzie można ująć. A i panu Zagłobie było jakoś niesporo. Okraczył pień
dla lepszego cięcia i mruczał:
– Tfu! tfu! wolałbym zostać cyrulikiem i osełedce Kozakom podgalać. Zdaje mi się, żem
jest mistrzem i że do katowskiej przystępuję roboty, gdyż wiadomo waćpannie, że oni cza-
rownicom włosy na głowie obcinają, aby zaś diabeł się w nich nie utaił i swoją mocą efektu
torturów nie zepsował. Aleś waćpanna nie czarownica, przeto i ten postępek paskudnym mi