Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wypadek? To nieprawdopodobne! Bez wątpienia…
— Nieprawdopodobne. Ja też tak sądzę.
— Nie uwierzę też nigdy w teorię samobójstwa. Musiano brać pod uwagę tę możliwość, ale nikomu, kto znał Crale’a, nie mogła się ona wydać sensowna.
— Zgoda.
— Cóż więc pozostaje? — spytał Meredith Blake.
— Pozostaje hipoteza, że Amyasa Crale’a otruł ktoś inny — stwierdził z zimną krwią Poirot.
— Ależ to absurd!
— Tak pan sądzi?
— Jestem pewien. Któż by go chciał zabić? Kto by mógł go zabić?
— To raczej powinien wiedzieć pan, nie ja.
— Nie przypuszcza pan chyba na serio…
— Może i nie. Ale chciałbym rozważyć tę możliwość. Proszę się nad tym poważnie zastanowić i powiedzieć, co pan o tym sądzi.
Meredith wpatrywał się w niego przez długi czas. Potem spuścił oczy i potrząsnął głową.
— Mimo najszczerszej chęci nie potrafię wysunąć żadnej alternatywy. Gdyby istniał choć cień prawdopodobieństwa, że zrobił to ktoś inny, uwierzyłbym bez wahania w niewinność Karoliny. Nie chciałem wierzyć w jej winę, mówiłem już, że w pierwszej chwili nie mogłem w to uwierzyć. Ale któż by inny? Kto tam jeszcze był? Filip? Najlepszy przyjaciel Crale’a. Elza? Śmieszne! Ja sam? Czy wyglądam na mordercę? Albo guwernantka, zacna i solidna kobieta. Para starych, oddanych służących. A może powie pan, że to mata Angela? Nie, panie Poirot! Nie ma alternatywy. Nikt poza jego żoną nie mógł zamordować Crale’a. On sam jednak doprowadził ją do tego. W gruncie rzeczy więc można by to podciągnąć pod samobójstwo.
— Sądzi pan, że zginął wskutek własnego postępowania, chociaż nie z własnej ręki?
— Właśnie. Może to na pierwszy rzut oka dziwaczne ujęcie, ale wie pan… przyczyna i skutek.
— Czy zastanawiał się pan kiedy — spytał Poirot — że przyczynę morderstwa najłatwiej można znaleźć, badając charakter ofiary?
— Zaraz, bo ja niezupełnie… Owszem, rozumiem chyba, co pan ma na myśli.
— Dopóki się nie pozna dokładnie psychiki ofiary, nie widzi się wyraźnie okoliczności morderstwa. O to mi właśnie idzie. Obaj panowie, pan i pański brat, bardzo mi w tym pomogli. Chodziło mi o rekonstrukcję charakteru Amyasa Crale’a.
Meredith Blake pominął zasadniczy sens tych słów, gdyż uwagę jego przykuło słowo „brat”.
— Filip? — rzucił szybko.
— Tak.
— Pan z nim także rozmawiał?
— Oczywiście.
— Trzeba było najpierw zwrócić się do mnie — rzekł ostrym tonem Meredith Blake.
— Jeżeli idzie o starszeństwo, ma pan słuszność — odparł z kurtuazją Poirot. — Wiem, że pan jest starszym bratem. Ale pan rozumie, brat pański mieszka pod Londynem i było mi łatwo odwiedzić go najpierw.
Meredith Blake nie rozchmurzył się jednak, ale skubał w rozterce dolną wargę.
— Powinien pan był najpierw zwrócić się do mnie — powtórzył.
Tym razem Poirot zwlekał z odpowiedzią, aż Meredith Blake musiał dodać tonem wyjaśnienia:
— Bo Filip jest uprzedzony.
— Tak?
— Jeżeli chodzi o ścisłość, ma moc uprzedzeń, zawsze tak było. — Tu zerknął z niepokojem na gościa. — Na pewno starał się oczernić przed panem Karolinę.
— Czyż to ma jakieś znaczenie… po tak długim czasie?
Meredith Blake głęboko westchnął.
— Tak, wiem. Zapominam, że to już tyle lat minęło. Karolinie nic już nie może zaszkodzić. Ale mimo to nie chciałbym, żeby pan miał o niej fałszywe pojęcie.
— A sądzi pan, że brat mógłby ją przedstawić mi w fałszywym świetle?
— Szczerze mówiąc, tak. Bo widzi pan, między moim bratem a Karoliną zawsze istniał jakiś, jakby to powiedzieć, antagonizm.
— Czemu?
Pytanie to wyraźnie podrażniło Blake’a.
— Czemu? Skąd mogę wiedzieć? To się przecież zdarza. Filip zawsze dokuczał jej przy każdej sposobności. Był mocno niezadowolony, kiedy Amyas się z nią ożenił. Przeszło rok w ogóle się z nimi nie widywał. A przecież Amyas był chyba jego najlepszym przyjacielem. Zdaje się, że tu właśnie tkwiła przyczyna. Uważał, że żadna kobieta nie jest godna Amyasa, i lękał się zapewne, że wpływ Karoliny zniweczy ich przyjaźń.
— Czy rzeczywiście tak się stało?
— Ależ nie, bynajmniej! Amyas zawsze, aż do końca, był tak samo przywiązany do Filipa. Zawsze mu docinał, że jest groszorobem i filistrem, ale Filip się tym wcale nie przejmował. Śmiał się tylko i twierdził, że to dobrze, gdy Amyas ma przynajmniej jednego solidnego i zamożnego przyjaciela.
— Jak brat pana zareagował na sprawę Elzy Greer?
— Czy ja wiem? Trudno właściwie określić jego stanowisko. Zły był na Amyasa, że się tym romansem ośmiesza. Nieraz powtarzał, że nic z tego nie będzie i Amyas w końcu będzie żałował. Ale równocześnie miałem wrażenie… tak, miałem zupełnie wyraźne wrażenie, że cieszy go niepowodzenie Karoliny.
Poirot podniósł w górę brwi.
— Doprawdy? — spytał.

Podstrony