Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Magruder (1974) powiada, że "nikt nie był specjalnie zachwycony tą propozycją"; ale "po wystartowaniu z ekstrawaganckiej sumy jednego miliona pomyśleliśmy sobie, że 250 tysięcy pewnie można zaakceptować... nie chcieliśmy go odesłać z niczym". Mitchell, "w poczuciu, że powinniśmy zostawić Liddy'emu przynajmniej cokolwiek, przystał w końcu na tę propozycję mówiąc coś w rodzaju: »No dobra, dajmy mu te ćwierć miliona i zobaczmy, czego będzie w stanie dokonać«".
Jak widać, w kontekście początkowego miliona dolarów, 250 tysięcy stało się niewielkim "cokolwiek". Mądry po szkodzie, Magruder z niezwykłą jasnością przedstawił taktykę Liddy'ego: "Gdyby przyszedł do nas i na wstępie powiedział: "Słuchajcie, mam pomysł, żeby włamać się do biur Larry'ego O'Briena i założyć tam podsłuch" pewnie odrzucilibyśmy ten pomysł od razu. On jednak rozpoczął od opisu skomplikowanych zabiegów z prostytutkami, porwaniami, szantażem, włamaniami i podsłuchami. Żądał więc całego bochenka w sytuacji, w której zadowoliłby się jego połową czy nawet ćwiartką".
Pouczające, że tylko jeden z uczestników decyzji wyraźnie zaoponował przeciwko propozycji Liddy'ego, choć i on w końcu uległ swojemu szefowi. Był to Frederick LaRue, który jako jedyny wypowiedział oczywistość: "Nie sądzę, aby ta gra warta była świeczki, aby warto było tak ryzykować". I pewnie mocno musiał się zastanawiać, dlaczego Mitchell i Magruder nie podzielają tej przecież oczywistej opinii. Cóż, między LaRue i pozostałymi decydentami jest zapewne wiele ważnych różnic. Mnie jednak uderzyła jedna, pozornie niezbyt ważna: LaRue był jedynym uczestnikiem trzeciego, decydującego spotkania, który nie brał udziału w dwóch poprzednich posiedzeniach dotyczących nieszczęsnych propozycji Liddy'ego. Jedynie LaRue, nie poddany naciskowi reguły wzajemności i zasady kontrastu, mógł być może dostrzec, że propozycja włamania na Watergate była głupia i bezcelowa.
 
Tak czy owak - stracisz
 
Jak już mówiliśmy, o sile techniki odmowy-wycofania decydują dwa czynniki poza samą regułą wzajemności. Pierwszy z nich, to omówiona już zasada kontrastu. Czynnik drugi, to nie tyle jakaś ogólna zasada psychologiczna, ile pewna czysto strukturalna własność sekwencji próśb. Załóżmy raz jeszcze, że chcę od Ciebie pożyczyć 100 tysięcy złotych. Rozpoczynając od prośby o 200, naprawdę nie mogę stracić. Jeżeli zgodzisz się na prośbę początkową, to będę miał dwa razy tyle, ile naprawdę chciałem. Jeżeli odmówisz, to mogę się jeszcze wycofać do prośby o 100 tysięcy, o co mi od początku szło, a włączenie reguły wzajemności i zasady kontrastu wielce nasila szansę, że spełnisz tę drugą prośbę. A więc czy orzełek, czy reszka - wygrywam ja.
Precyzyjne wykorzystanie tej zalety sekwencji malejących próśb zaobserwować można u wytrawnych sprzedawców. Zaczynają oni swój ciąg propozycji od góry, od modelu de lux. Jeżeli klient go kupi, na ciasteczku sprzedawcy pojawia się dodatkowa porcja kremu. Jeżeli nie, to sprzedawca zmienia propozycję i oferuje jakiś rozsądniej wyceniony model. Pewnym dowodem skuteczności tych zabiegów może być relacja z Zarządzania Sprzedażą, przedrukowana bez komentarza w czołowym magazynie konsumenckim:

Podstrony