Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Sztabowi oficerowie zsiedli z koni, rzucili się do rąk i nóg następcy, wreszcie zdjęli go z sio-
dła i podnieśli w górę wołając:
- Oto wódz potężny!... Zdeptał nieprzyjaciół Egiptu!... Amon jest po jego prawej i po lewej
ręce, więc któż mu się oprze?...
Tymczasem Libijczycy wciąż cofając się weszli na południowe pagórki piaszczyste, a za
nimi Egipcjanie. Teraz co chwilę wynurzali się z obłoków kurzu jezdni i przybiegali do
Ramzesa.
- Mentezufis zabrał im tyły!... - krzyczał jeden.
- Dwie setki poddały się!... - wołał drugi.
- Patrokles zajął im tyły!...
- Wzięto Libijczykom trzy sztandary: barana, lwa i krogulca...
Koło sztabu robiło się coraz tłumniej: otaczali go ludzie pokrwawieni i obsypani pyłem.
- Żyj wiecznie!... żyj wiecznie, wodzu!...
Książę był tak rozdrażniony, że na przemian śmiał się, płakał i mówił do swego orszaku:
- Bogowie zlitowali się... Myślałem, że już przegramy... Nędzny jest los wodza, który nie
wydobywając miecza, a nawet nic nie widząc musi odpowiadać za wszystko...
- Żyj wiecznie, zwycięski wodzu!... - wołano.
- Dobre mi zwycięstwo!... - zaśmiał się książę. - Nawet nie wiem, w jaki sposób zostało
odniesione...
- Wygrywa bitwy, a potem dziwi siÄ™!... - krzyknÄ…Å‚ ktoÅ› z orszaku.
- Mówię, że nawet nie wiem, jak wygląda bitwa... - tłomaczył się książę.
- Uspokój się, wodzu - odparł Pentuer. - Tak mądrze rozstawiłeś wojska, że nieprzyjaciele
musieli być rozbici. A w jaki sposób?... to już nie należy do ciebie, tylko do twoich pułków.
- Nawet miecza nie wydobyłem!... Jednego Libijczyka nie widziałem!... - biadał książę.
Na południowych wzgórzach jeszcze kłębiło się i wrzało, lecz w dolinie pył zaczął opadać;
tu i owdzie jak przez mgłę widać było gromadki żołnierzy egipskich z włóczniami już pod-
niesionymi w górę.
Następca zwrócił konia w tamtą stronę i wjechał na opuszczone pole bitwy, gdzie dopiero
co stoczyła się walka środkowych kolumn. Był to plac szeroki na kilkaset kroków, skopany
głębokimi jamami, zarzucony ciałami rannych i poległych. Od strony, z której zbliżał się
książę, leżeli w długim szeregu, co kilka kroków, Egipcjanie, potem nieco gęściej Libijczycy,
dalej Egipcjanie i Libijczycy pomięszani ze sobą, a jeszcze dalej prawie sami Libijczycy.
W niektórych miejscach zwłoki leżały przy zwłokach: niekiedy w jednym punkcie zgro-
madziło się trzy i cztery trupy. Piasek był popstrzony brunatnymi plamami krwi; rany były
okropne: jeden wojownik miał odcięte obie ręce, drugi rozwaloną głowę do tułowia, z trze-
ciego wychodziły wnętrzności. Niektórzy wili się w konwulsjach, a z ich ust, pełnych piasku,
wybiegały przekleństwa albo błagania, ażeby ich dobito.
Następca szybko minął ich nie oglądając się, choć niektórzy ranni na jego cześć wydawali
słabe okrzyki.
Niedaleko od tego miejsca spotkał pierwszą gromadę jeńców. Ludzie ci upadli przed nim
na twarze błagając o litość.
- Zapowiedzcie łaskę dla zwyciężonych i pokornych - rzekł książę do swego orszaku.
Kilku jeźdźców rozbiegło się w rozmaitych kierunkach. Niebawem odezwała się trąbka, a
po niej donośny głos:
- Z rozkazu jego dostojności księcia naczelnego wodza ranni i niewolnicy nie mają być za-
bijani!...
248
W odpowiedzi na to odezwały się pomięszane krzyki, zapewne jeńców.
- Z rozkazu naczelnego wodza - wołał śpiewającym tonem inny głos, w innej stronie - ran-
ni i niewolnicy nie mają być zabijani!...
A tymczasem na południowych wzgórzach walka ustała i dwie największe gromady Libij-
czyków złożyły broń przed greckimi pułkami.
Mężny Patrokles, skutkiem gorąca, jak sam mówił, czy też rozpalających trunków, jak
mniemali inni, ledwie trzymał się na koniu. Przetarł załzawione oczy i zwrócił się do jeńców:
- Psy parszywe! - zawołał - którzy podnieśliście grzeszne ręce na wojsko jego świątobli-
wości (oby was robaki zjadły!), wyginiecie jak wszy pod paznogciem pobożnego Egipcjanina,
jeżeli natychmiast nie odpowiecie: gdzie podział się wasz dowódca, bodaj mu trąd stoczył
nozdrza i wypił kaprawe oczy!...
W tej chwili nadjechał następca. Jenerał powitał go z szacunkiem, ale nie przerywał
śledztwa:
- Pasy każę z was drzeć!... powbijam na pale, jeżeli natychmiast nie dowiem się, gdzie jest
ta jadowita gadzina, ten pomiot dzikiej świni rzucony w mierzwę...
- A, o gdzie nasz wódz!... - zawołał jeden z Libijczyków wskazując na gromadkę konnych,
którzy z wolna posuwali się w głąb pustyni.
- Co to jest? - zapytał książę.
- Nędzny Musawasa ucieka!... - odparł Patrokles i o mało nie spadł na ziemię.
Ramzesowi krew uderzyła do głowy.
- Więc Musawasa jest tam i uciekł?... - Hej! kto ma lepsze konie, za mną!...
- No - rzekł śmiejąc się Patrokles - teraz sam beknie ten złodziej baranów!...
Pentuer zastąpił drogę księciu.
- Wasza dostojność nie możesz ścigać zbiegów!...
- Co?... - wykrzyknął następca. - Przez całą bitwę nie podniosłem na nikogo ręki i jeszcze
teraz mam wyrzec się wodza libijskiego?... Cóż by powiedzieli żołnierze, których wysyłałem
pod włócznie i topory?...
- Armia nie może zostać bez wodza...
- A czyliż tu nie ma Patroklesa, Tutmozisa, wreszcie Mentezufisa? Od czegoż jestem wo-
dzem, gdy mi nie wolno zapolować na nieprzyjaciela?... Są od nas o kilkaset kroków i mają
zmęczone konie.
- Za godzinę wrócimy z nimi... Tylko rękę wyciągnąć... - szemrali jezdni Azjaci.

Podstrony