Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wszędzie wokół siebie widział gromady mnichów uno-
szących członków jego ekipy i rozwijających sztandary. Coś wydało mu się nie
w porządku. Skoro zanosiło się na lincz, to dlaczego wyglądali na tak zadowolonych z siebie? Czyżby naprawdę byli aż tak nienormalni?
Nie miał szans przekonać się o tym, gdyż szybko powleczono go do Nawty-
kanu, przeniesiono przez nawę boczną i usadzono na jednym z sześciu krzeseł
pospiesznie ustawionych u stóp ołtarza. Po chwili znaleźli się tu wszyscy intruzi, stając twarzą w twarz z potęgą Nawtykańskiej Tajnej Policji.
Przepchawszy się niemal niezauważalnymi ruchami przez zgromadzony tłum,
przed szóstką zuchwalców stanęli Papa Jerz i generał Synod.
— Aha! — Papa Jerz zerknął na nich spode łba, a usta wykrzywił mu nie-
znaczny grymas okrucieństwa. — Usiłowaliście ukraść Świętego Krolla, prawda?
— Ni. . . ni. . . ni. . . — zajęczał Dżi-had.
Otoczak wbił mu łokieć pod żebro.
— Usiłowaliśmy? — krzyknął odważnie. — Ha! Udało nam się. Mam go tu!
— Poklepał się dumnie po habicie.
— Ach tak. To w takim razie, na miłość boską, co ja tu trzymam? — odparł
Papa, wyciągając spod swych obszernych, wiekowych szat lśniący kielich. Uczy-
nił to w sposób, który Dżi-had uznał — biorąc pod uwagę okoliczności — za
zdecydowanie zbyt efekciarski.
— Podróbkę! — mruknął brat Otoczak, starając się nie zwracać uwagi na
pojawiający się na twarzach jego ludzi wyraz zdumienia.
39
Dżi-had zaczął ssać kciuk.
— Pewien jesteś? Spójrz na własny — wymruczał Papa, rozkoszując się każ-
dym słowem.
Otoczak nerwowym ruchem wyciągnął na światło dzienne identyczne naczy-
nie.
— Oto prawdziwy Kielich! — zawołał, zyskując dość żałosne poparcie ze
strony swoich ludzi. Dżi-had wpatrywał się w drżące wargi Papy Jerza i rozmyślał, w końcu doszedł do wniosku, że przestało mu się to wszystko podobać.
— Mhmmm. Odwróć go do góry nogami — wyszeptał Papa głosem pozba-
wionym świątobliwości, jakiej można by się spodziewać po kimś na jego stano-
wisku.
Otoczak posłuchał go, drżąc jednak na myśl o tym, co może zobaczyć. Od-
czytał pięć słów i krzyknął. Na podstawce repliki kielicha widniał starannie wy-grawerowany napis:
GRATULACJE
WITAJCIE W JEDNOSTCE GROM!
Papa Jerz i generał Synod wybuchnęli od dawna dławioną wesołością, a sze-
ściu mnichów pociągnęło za liny, wypuszczając tysiąc pomalowanych w radosne
kolory świńskich pęcherzy, pracowicie nadmuchiwanych przez ostatnie kilka dni.
— Dobra robota, Otoczak! — parsknął Papa. — Nikomu nigdy się to nie uda-
ło. Zrobiliśmy tę kopię wiele lat temu. — Nonszalancko podał prawdziwy kielich skręcającemu się ze śmiechu generałowi Synodowi i odwrócił się z powrotem do
brata Otoczaka. — Wybaczcie nam ten mały żart, ale uznałem, że po osiemnastu
miesiącach przygotowań tych kilka minut nerwów nie zrobi wam różnicy. Do-
brze mieć was po swojej stronie. Witajcie w jednostce GROM, bracie kapitanie
Otoczaku i wy, jego śmiała drużyno!
— Witajcie w jednostce GROM! — pisnął Dżi-had z kciukami w ustach. —
Udało nam się!
Za te cztery proste słowa każdy świeżo upieczony ksiądz lub mnich oddał-
by z przyjemnością swój życiowy przydział dziewięćdziesięcioprocentowego wi-
na mszalnego. Z radości aż chciało mu się klęknąć. To było o wiele lepsze niż
„Gratulacje, zostałeś Papą!” i kompletnie deklasowało „Wszystkiego najlepszego z okazji beatyfikacji!”.
Rzecz jasna dochodziła jeszcze sprawa munduru. Wystarczyło popatrzeć. Nie
całe mile przelewających się fioletowych szat ani jardy białych, znamionujących czystość pokutniczych ubrań wykonanych z najwyższej jakości wybielonego materiału na worki. O nie, nie w GROM-ie.
40
Mowa tu o oszałamiających, stanowiących szczyt osiągnięć kreatorów mody habitach maskujących. Dwadzieścia osiem ukrytych kieszeni, święcona parciana
ładownica, pas biblijny. . . wszystko, co niezbędne. Nie szczędzono wydatków na Grupę Reagowania Operacyjno-Matrymonialnego.
Tak stanowiło prawo. I to od pięciuset trzech lat. Mówiąc konkretnie, od czasu pewnego wyjątkowego wydarzenia, w które zamieszane były dwie rodziny kró-
lewskie, położony na uboczu wodospad, nadaktywne hormony i dzik — aczkol-
wiek niekoniecznie w tej kolejności.
Jest dobrze udokumentowanym faktem, że Stigg, król Rhyngill, był zapalo-
nym łowcą dzików. Aż do roku 1017, w wiele setek lat po jego śmierci, główna
sala bankietowa w Zamku Rhyngill udekorowana była łbami sześciuset dwudzie-
stu dwóch zdziczałych krewnych świń, które stanowiły tylko część zwierząt upo-lowanych przez króla podczas długich lat jego panowania. Lecz chociaż uśmiercił