Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie wygłupiajcie się. Już po bitwie. Damy wam wody i opatrzymy waszych rannych. Nie będziemy strzelać, jeśli wejdziecie na szczyt skały i z rękami do góry ruszycie na północ.
Pół mili dalej 1/6 posuwał się wolno w stronę skały napotykając sporadyczny ostrzał z karabinów i broni maszynowej. Czasem wybuchał z prawej strony drogi jakiś pocisk artylerii górskiej lub moździerza.
Wściekły Pies McCarthy szedł na punkt dowodzenia Billy'ego J. w asyście szefa oddziału JASCO, porucznika Grady'ego, gdy zaczęły im gwizdać nad głowami pociski górskiej armaty. Grady padł na ziemię, Wściekły Pies tylko się roześmiał.
- Nie zwracaj na to uwagi - rzekł. - Jeszcze nas nie namierzyli. Gdy znowu weszli na drogę, rozległ się świst pocisku i Grady wskoczył do płytkiej jamy.
- Śmierdziel z ciebie, Grady! - powiedział Wściekły Pies, z obrzydzeniem. W następnej chwili wybuchł tuż przy nim pocisk, Wściekły Pies padł z ciężką raną w lewym ramieniu. Grady krzyknął po sanitariusza, który założył mu opaskę zaciskającą. Wściekły Pies siedział wyprostowany i krzywił w uśmiechu twarz.
- Dzięki Bogu, nie trafili w łapę potrzebną do picia. - Ujrzawszy nadchodzących Billy'ego J. i Marka, zaczął się śmiać. - Hej, pułkowniku, jestem sakramencko ranny, wracam do Pearl, do siostrzyczek...
Rozległ się kolejny wystrzał z armaty górskiej, po nim dygotliwy świst. Billy J. i Mark przypadli do ziemi. Pułkownik wstał potem zdumiony, że nie oberwał żadnym odłamkiem.
- Znowu pudło, Mark - powiedział i wtedy ujrzał, że jego ordynans leży na ziemi a z piersi bluzga mu krew. Oczy miał otwarte, ale był w stanie szoku.
- Sanitariusz! - krzyknął Sullivan i schylił kark. - Żyjesz, synu - powiedział uspokajająco. - Pokaż, gdzie cię trafili.
Przybiegł sanitariusz, rozciął nożem Markowi koszulę.
- To szrapnel, sir - powiedział. Zasypał ranę proszkiem, zatkał gazą.
- A panu nic, pułkowniku? - wymamrotał Mark.
- Wiesz, że mnie trafić nie mogą. I ty się z tego wyliżesz, synu. Mark był przekonany, że umrze. Wiedział także, że to wymysł, całe to gadanie, że człowiek nigdy nie słyszy pocisku, który ma go trafić. Mark swój pocisk słyszał. Czuł, jak wycieka z niego życie, zdołał jeszcze powiedzieć: - Ojciec Callaghan...
- Rozumiem. - Sullivan krzyknął do Tullia, który gapił się oszołomiony. - Znajdź Skaczącego Józia. Widziałem go przed chwilą gdzieś z tyłu.
Traci dużo krwi, sir - powiedział sanitariusz. - Trzeba go stąd wynieść.
Billy J. krzyknął, żeby sprowadzili jeepa. Mark zakaszlał i krew bluznęła mu z ust. Przypadł doń ojciec Callaghan. Mark usiłował coś powiedzieć, ale kapelan go nie rozumiał.
- Powiedz memu ojcu...
- Tak, Mark...
Oczy zaszły mu mgłą i stracił przytomność.
Przyjechał jeep i Bestia ostrożnie złożył go na noszach, potem pomógł sanitariuszom wstawić je na wóz. Ojciec Callaghan udzielił jeszcze ostatniego namaszczenia, gdy na miejscu obok kierowcy siadł Wściekły Pies.
- Ty zaczekasz na następny autobus - powiedział Billy J. - Tullio, ty z nim pojedziesz, masz go zawieźć na plażę w jednym kawałku.
Sanitariusz ostrzegł kierowcę, żeby po wybojach jechał powoli.
- Ruszamy - powiedział Billy J. do Skaczącego Józia, gdy ten dokończył obrzędu i odszedł kilka kroków.
Billy J. patrzył, jak jeep powoli jedzie na północ.
 
2.
 
Oficjalnie bitwa skończyła się następnego dnia, jeśli nie liczyć zwyczajnej, choć zazwyczaj przykrej i niebezpiecznej roboty, przy wyczesywaniu ostatnich obrońców. Wedle tych, którzy dowodzili operacjami z okrętów wojennych, wyspa była już „bezpieczna"; w uszach uczestników walk słowo to brzmiało wręcz nieprzy­zwoicie. Druga Dywizja utraciła „zaledwie" stu czterech żołnierzy w zabitych, a ktoś zapewniał korespondentów, że była to łatwa kampania. „Nie ma łatwych kampanii", odciął generał „Czerwony Mike" Edson. „Wszystkie są trudne".
Na skałach południowego cypla Tinianu Pierwsza Kompania Szóstego Batalionu właśnie osaczyła grupę japońskich żołnierzy. „Są jak szczury, które nie mają dokąd wiać" - donosił Billy J. rodzicom. „Musimy ich wykopywać po kilku. Czasem żołnierze nie pozwalają cywilom poddawać się i ci nieszczęśni ludzie często kończą ze sobą skacząc na wystające z morza skały. Można płakać na widok martwej matki z niemowlęciem przywiązanym do jej kimona, gdy je unosi fala. Nie mamy pojęcia, dokąd nas stąd poślą, teraz zajmujemy się głównie budowaniem obozu. Sami, dla od­miany, mieszkamy dość wygodnie w kwaterach japońskich lot­ników. Donoszą mi, że mój ordynans, Mark, czuje się dobrze, został ranny odłamkiem szrapnela. Polubiłabyś go, Mamusiu. Przyrządzał mi różne dania, co wieczór słał łóżko i pilnował, żebym w czasie deszczu nie wychodził bez kaloszy". Nie napisał matce jedynie o tym, że ściany kwater lotników pokrywały japońskie obrazki pornograficzne, więc Bestia zawsze szukał okazji, żeby się do dowódcy przymilić, bo strasznie chciał bodaj zerknąć na nie.
Tydzień później Billy J. pisał, że Batalion wraca na Saipan i przechodzi do odwodów. „Każdy pułk otrzymał pewną część wyspy i pomoc inżynierską przy budowie czegoś, co nazywamy tu szałasami. Lepsze to, niż nasze stare namioty. Składają się z drewnianych podłóg, drewnianych szkieletów, na które na­kładamy namiotowe płótna i już nie potrzeba żadnych linek ani kołków. One nas osłonią przed wywianiem z tej wyspy w razie nadejścia tajfunu. Jeden tajfun dopadł nas w czasie bitwy na Tinianie, a był taki, jakiego nigdy nie widziano w Kansas".
Wrócił na Saipan 13 sierpnia i dokonawszy inspekcji budowy obozowiska na terenie już oczyszczonym po wschodniej stronie wyspy, ruszył jeepem, razem ze swoim nowym ordynansem, w kierunku polowego szpitala armii. Zaprowadzono go na oddział Marka. Odziana w bawełniany kombinezon pielęgniarka odesłała go na środek sali. Miała szorstkie dłonie i twarz czerwoną od koralowego kurzu tej wyspy, wiatru i okrutnego słońca. Inna siostrzyczka odsunęła parawan.
Billy J. zbladł. - Co tu się dzieje?
- Przykro mi, pułkowniku - powiedział lekarz. - Przed chwilą go straciliśmy.
- Nie oberwał aż tak strasznie.
Lekarz wyjaśnił cierpliwie, że przyplątały się komplikacje. Miał niestety grupę B minus, i ...

Podstrony