Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Zoe
urwała nagle i przyjrzała się jej uważniej. - Co to? Masz
czerwone oczy. Płakałaś?
- Nie - skłamała Sancha. Wolałaby, żeby jej siostra była mniej bystra. Ale Zoe taka już była: przenikliwa,
obcesowa i prędka.
- Mamusia przeklina - poinformowała swoją ciotkę
Flora. - Brzydka mamusia.
- Brzydka - zgodziła się Zoe, obserwując bacznie San-
chę. - A kogo to sklęłaś? Tego małego pączusia? Nie masz
dziś do niej cierpliwości, czy stało się coś złego?
- Właśnie wylałam na siebie kawę, to wszystko - powiedziała Sancha, nie patrząc siostrze w oczy.
- Rozumiem. - Zoe uśmiechnęła się do Flory. - Czy to
ty oblałaś mamusię kawą? Założę się, że tak było. Chcesz
na rÄ…czki do cioci?
Flora chętnie skorzystała z propozycji i od razu chwyciła za pobrzękujące, błyszczące kolczyki.
- Ręce precz, potworku - powiedziała Zoe, odciągając
różowe paluszki. - Na lampę byś weszła, co? Jak ja się
cieszę, że nie mam własnych dzieciaków!
R S - Czas, żebyÅ› miaÅ‚a — mruknęła Sancha, lecz Zoe przyjrzaÅ‚a siÄ™ jej z sarkazmem.
- Tak myślisz? Na twój widok każdemu może się odechcieć macierzyństwa. Za każdym razem, kiedy się widzimy, wyglądasz mizerniej. Napijemy się kawy, czy jesteś zbyt zajęta?
- Ja, zajęta? Od rana leżę do góry brzuchem - burknęła,
wchodząc do kuchni. - Chodź.
Zoe była w ubraniu, które zapewne uważała za takie,
w jakim chodzi się na luzie. Miała na sobie eleganckie
obcisłe spodnie z czarnej skóry i szmaragdową, jedwabną
bluzeczkę. Sancha poczuła zazdrość. Były to najprawdopodobniej firmowe ciuchy. Świadczył o tym ich znakomity
krój i coś, co sprawiało, że wyglądało się w nich bardzo szykownie. Bez wątpienia kosztowały fortunę.
Nie mogła sobie pozwolić na tak kosztowne ubrania, a gdyby nawet, to i tak nie miałaby gdzie ich nosić.
Flora zniszczyÅ‚aby je bÅ‚yskawicznie - poplamiÅ‚a jedzeniem, kredkami, wymiotami. W brudzeniu ubraÅ„ swojej mamy byÅ‚a mistrzyniÄ…, a wszystko to robiÅ‚a tak naturalnie i czarujÄ…co, że nie można jej byÅ‚o posÄ…dzić o zÅ‚o­
śliwość.
Zresztą i tak nie wyglądałyby na niej tak szałowo, jak
na Zoe, która prezentowała się fantastycznie niezależnie od
tego, co na siebie włożyła. Była wysoka i bardzo ładna.
Miała płomiennie rude włosy i kocie zielone oczy, a poza
tym pewność siebie, talent, szyk i pieniądze. Pracowała dla
telewizji jako producent filmowy, a obecnie zajmowała się
czteroodcinkowym serialem, adaptacjÄ… poczytnej powie­
ści, ze znakomitą obsadą aktorską.
Siostry były sobie zawsze bardzo bliskie. Małżeństwo
R S Sandry nie rozluźniło tej więzi i widywały się dosyć często. Mimo że żyły zupełnie inaczej, pozostały najbliższymi przyjaciółkami.
Osobiste życie Zoe było tak samo barwne, jak jej kariera
zawodowa. Sancha gubiła się już w imionach i nazwiskach
mężczyzn - często bardzo sławnych - z którymi spotykała
się jej siostra. Jednak żaden z nich nie był widocznie dla
niej na tyle ważny, by zechciała go przedstawić rodzinie,
co oznaczało, że nie myślała ani o ślubie, ani nawet o zamieszkaniu z kimś na dłużej. Najwyraźniej w życiu Zoe liczyła się wyłącznie kariera.
Przed poznaniem Marka Sancha również miała zawodowe ambicje. Lokowała je jednak nie w filmie, a w foto-
grafii. Pracowała w ekskluzywnym salonie fotograficznym na Bond Street, specjalizowała się w modzie i mierzyła
wysoko. Myślała, że kiedyś otworzy własny salon, zdobędzie światową sławę. Miała swoje marzenia.
Pojawienie się Marka zmieniło w jej życiu wszystko.
Praca i zawodowa kariera w jednej chwili przestały cokolwiek znaczyć. Liczył się tylko on. Chciała jedynie być z nim, kochać i być kochaną. Wypełnił sobą cały jej wewnętrzny świat.
Zoe nigdy nie miała problemu z pięciem się w górę.
Byia wybitnie uzdolniona i miała silną osobowość. Sancha
wzrastała w jej cieniu, ze świadomością, że nie jest ani taka
ładna, ani tak błyskotliwie inteligentna. Nie czuła się jednak przytłumiona, nie straciła też wiary w siebie - przeciwnie, starsza siostra wyzwalała w niej wolę zdrowego współzawodnictwa. Współzawodnictwo to skończyło się,
gdy wyszła za mąż i urodziły się dzieci. Nie myślała już
R S o osobistych sukcesach ani o pokonaniu Zoe; była po prostu szczęśliwa. Ostatnimi czasy brała do ręki aparat jedynie po to, by zrobić zdjęcia dzieciom.
Przerwała swoje rozmyślania i zajęła się parzeniem kawy, odwrócona do siostry plecami.
Zoe tymczasem posadziła Florę na wysokim krzesełku,
wyjęła z lodówki sok pomarańczowy, nalała odrobinę
i wręczyła kubek dziewczynce, a następnie usiadła przy
sosnowym stole, zachowując bezpieczną odległość od
swej małej siostrzenicy, która w każdej chwili mogła ją
opryskać.
- Jak idą zdjęcia? Bez problemów? -. spytała Sancha.
- Wszystko gra. Tyle że kierownik planu uparł się, żeby
pracować z Halem Thaxfordem.
Sancha uśmiechnęła się. Nieraz już słyszała niepochlebne opinie Zoe na temat Hala.
- Wiem, że go nie lubisz, ale to przecież całkiem niezły
aktor.
- Daj spokój. Ten człowiek w ogóle nie gra. Stoi ze
splecionymi rękami, robi gwiazdorskie miny i duka.
- Ale za to jest seksowny - przekomarzała się Sancha,
nalewając kawę, by podać ją bez mleka i cukru, tak jak
lubiła Zoe.
Kiedy się odwróciła, omal nie upuściła obu filiżanek,
widząc swoją siostrę pochyloną nad leżącym na stolę listem. Zoe podniosła wzrok.
.- No tak. To dlatego wyglądasz jak żywy trup.
Sancha zbladła, po czym, purpurowiejąc, krzyknęła:
- Jak śmiesz czytać moje listy?!
Postawiła kawę tak gwałtownie, że aż ją porozlewała,
i wyszarpnęła Zoe kartkę.
- Był otwarty. Nie moja wina. Rzuciłam przypadkiem
R S okiem, a jak już przeczytałam początek, musiałam znać