Historia wymaga pasterzy, nie rzeĹşnikĂłw.


Litery Pisma Świętego i wszyscy ci, którzy — w wersji oryginalnej — potrafią je czytać, niczego nie przyspieszą.
Opieranie na nich wiary jest błędem, stratą czasu. "Dlatego musisz, prosty człowieku, sam się uczyć, aby inni już cię
nie zwodzili." To zdanie wyraża solidarność z ludem, oznacza zerwanie z Rzymem i zarazem z Wittenbergą.
Chrześcijaństwo, typowa religia książkowa, przepełniła świat zachodni respektem wobec Pisma Świętego, które miało
określić wszystkim ludziom sens ich ziemskiej egzystencji. Wszystkim ludziom? Przy uwzględnieniu znacznych różnic, i
to właśnie za czasów Miintzera: jedni przecież umieli i mogli czytać, inni zaś nie. W sytuacji, gdy tylko nieliczni czytali,
traktując zarazem tę umiejętność jako tajemnicę władzy, większość musiała ograniczać się do minimum, do obecności w
celebrowanym przed nimi nabożeństwie, do moralności wykluczającej wszelką możliwość zastosowania wyobraźni. I
tak oto umiejętność czytania i posiadanie prawa do niego daje podstawę do świadomego i zdecydowanego
zróżnicowania: z jednej strony — wysoka kultura wtajemniczonych, uczonych, z drugiej strony — nędzna kultura tzw.
ludowej pobożności.
To musi się zmienić, powiada Miintzer. Prosty człowiek, aby umiał domagać się swoich praw, musi być edukowany.
Albowiem ci, którzy nie pozwalają mu działać, ponieważ ograniczyłoby to ich władzę, przede wszystkim uniemożliwiają
mu naukę czytania. Nauka i wykształcenie są dostępne tylko w takim stopniu, w jakim jest to pożądane z punktu
widzenia ekonomicznego, politycznego i społecznego.
Magister Miintzer, który kocha książki, w tamtym czasie zadaje sobie trud jako jedyny, aby napisać jasny tekst. Potrafi
zawsze znaleźć odpowiednie słowa tam, gdzie oczekiwana jest uczoność, nienawidzi jednak "złodziejskiej paplaniny i
wojny na słowa".
106
Tam, gdzie zawodzą klerycy Kościołów różnych odmian w ćwiczeniu prawdziwej wiary, tam, gdzie chodzi o
doświadczenie Boga — książki spełniają rolę kopii. Ich zapożyczony blask nie zaspokaja ludzkiego głodu
doświadczeń. Bardzo mnie wzrusza sformułowana przez Miintzera prośba, nie będąca żadnym pedagogizu-jącym
postulatem ani humanistyczną mrzonką — "aby wszakże każdy nauczył się widzieć połową oka".
Życie i śmierć Miintzera dowodzą, jak mocno trzeba wierzyć, aby obronić swą wolność przed powszechną wiarą w
Pana. Wraz z nim myśl kacerska na ruinach zniszczonej przez Lutra duchowości rozpoczyna kolejny etap kontemplacji,
prowadzący tego chronologicznie drugiego poza ramy ograniczeń wybranych przez chronologicznie pierwszego. Ale
już niedługo również Miintzer osiądzie na jeszcze wyższym stosie gruzu niż Luter: pod nim znajdą się nie tylko
pozostałości Kościoła papieskiego, ale i resztki zinterpretowanego w Wittenberdze Pisma. W jego nowej wersji, jak
pisze Muntzer, mógł znaleźć dla siebie miejsce nowy papież, aby przynieść wiernym zamiast oswobodzenia nową
niewolę, a stare jarzmo zastąpić jeszcze misterniej nałożonymi więzami. Kaznodzieja spogląda z góry na Wittenbergę:
"Niemal wszyscy oni mówią: Jesteśmy nasyceni Biblią, nie chcemy już wierzyć w żadne wybawienie, Bóg przestał już
mówić."
Przez całe swe krótkie życie Muntzer nie zaprzestał ani na chwilę przekonywać swoich rodaków, że Bóg to życie, a
życie to język. Litera jednak pozostaje martwa. "Co tam Biblia, trzeba skryć się w kącie i rozmawiać z Bogiem!" Głębia
tej rozmowy i głębia tego życia wychodzą na jaw, gdy w owym niepowtarzalnym momencie roku 1525 egzegeza według
Lutra obraca się przeciwko interesom ludu — i okazuje się tym, czym jest naprawdę: równie nie zagrożoną, co
bezpieczną częściową odpowiedzią na życiowe kwestie ludzi.
Już sama ta wywiedziona z książek przezorność, która nikogo nie boli albo wręcz nie grozi nikomu użyciem bezbożnej
przemocy, doprowadziła, według Miintzera, do tego, "że chrześcijanie potrańą zręcznie bronić prawdy jak tchórze, a
potem wolno im mówić do woli, że Bóg przestał rozmawiać z ludźmi, jakby stał się w owym czasie niemową; uważają, iż
to wystarczy, że zostało napisane [...]".
Takimi ludźmi Muntzer głęboko gardził. Pogarda? Jego agresja to technika defensywy. Tu broni się pojedynczy
człowiek, aby ocalić siebie przed sobą, przed ludem i przed przybyciem Boga.
107
Gdy wkoło panuje niewiara, wierzący czuje się zagrożony. Chcąc się uratować, nie ucieka jednak w bezpieczne rejony,
nie zagłusza swego sumienia, nie wypiera się siebie, nie racjonalizuje.
Miintzer w żadnym miejscu nie mówi: wszystko jest złe w połowie. Kacerskie wyliczenia nie dzielą na pół, tylko
pomnażają:
wszystko jest o wiele, wiele bardziej złe niż oczekiwano.
Ponieważ jego spokój jest zakłócany, wobec tego on sam również przeszkadza. Nie dopuszcza, aby ktokolwiek
zakwestionował jego zadanie, a już na pewno nie ci "błazeńscy, ograniczeni do swych jąder doktorzy". Uczeni to same

Podstrony