Ściana urwiska i jedno z wysokich wejść do jaskini były na wprost przed nimi. Secoh, który wyprzedzał nieco Jima, gładko wylądował na występie przed otworem i zniknął w środku.
Jim wpadł w chwilową panikę, czy pamięta, jak lądować w tych warunkach, ale jego smocze ciało miało odruchy, które pokierowały tym za niego. Tylne łapy złapały krawędź otworu, a skrzydła zwinęły się niemal jednocześnie, kiedy wylądował i ruszył do środka.
Weszli do zupełnie pustej, niewielkiej jaskini. Miejsca podobnego do tego, przypomniał sobie Jim, w jakim ocknął się będąc w ciele Gorbasha. Takie miejsca lubiły smoki, by zwinąć się w kłębek i spać.
- Nikogo nie ma w pobliżu - zauważył Secoh, nastawiając ucha w kierunku wyjścia z jaskini. - Muszą być na dole, w głównej grocie. Pamiętasz drogę?
- Nie wiem - zawahał się Jim. - Nie sądzę.
- Nieważne, znajdę ją - powiedział smok. Poprowadził ich z jaskini, w której wylądowali, tunelem w skale, który wił się w dół, do wnętrza urwiska.
Szli w dół i krążyli przez jakiś czas, dłużej niż, jak to Jim pamiętał, schodziło się do głównej komnaty smoków wtedy, gdy obudził się w ciele Gorbasha. Ale Secoh robił wrażenie, że jest pewny drogi, jaką podążali, i kierunków rozgałęziających się tuneli, które wybierał. Sugerowało to, że albo był już tam wcześniej, albo podążał za swoim nosem w sposób nie całkiem dla Jima zrozumiały. On także miał teraz smoczy zmysł węchu, ale dla niego wszystkie tunele pachniały smokiem. Musiał jednak przyznać, że w miarę jak szli, zapach stawał się intensywniejszy, a po chwili dotarło do jego uszu dudnienie głosów. Im bliżej byli miejsca, które najwyraźniej było ich celem, dudnienie miarowo rosło na sile, aż dla Jima stało się jasne, że miała tam miejsce bardzo głośna kłótnia. Słychać w niej było bardzo wiele głosów mówiących, jak to u smoków, wszystkie naraz.
Jim i Secoh dotarli wreszcie na miejsce i wyłonili się z tunelu wysoko na obrzeżu amfiteatru w kształcie misy, który stanowił podstawę jaskini, rzeczywiście ogromnej. Ściany miała z jakiejś odmiany ciemnego granitu, całe ozdobione wzorem misternej koronki strumyków czegoś, co wyglądało jak płynne srebro. Były one nie grubsze niż ołówek, lecz gęsto pokrywały ściany. Wszystkie te strumyki promieniowały światłem i rozjaśniały całą jaskinię aż po ciemne, tworzące naturalne łuki sklepienie. Było tam prawie tak jasno jak w dzień. W tej chwili w jaskini kłębił się tłum smoków, z których każdy wydawał się toczyć spór z innym, ale, jak Jim wiedział, one po prostu gawędziły.
Panował ogłuszający hałas - a raczej taki, który powinien być ogłuszający. Jak Jim odkrył, smoczy słuch był dużo lepszy od ludzkiego, ale także, co dość dziwne, mógł znieść większe natężenie dźwięków. Człowiek byłby teraz w tej wielkiej jaskini ogłuszony, ale Jim czuł, że dla jego smoczego ciała odgłos tego ryku był zaledwie nieco ekscytujący.
On i Secoh stanęli w miejscu i czekali. Stopniowo, jeden po drugim, smoki poniżej uświadomiły sobie ich obecność. Te, które ich zauważyły, trącały smoka obok i wskazywały na nowo przybyłych. W końcu niezwykła cisza zapadła w całej olbrzymiej komnacie. Wszystkie smoki gapiły się na Jima, zupełnie ignorując Secoha. Ich oczy utkwione w Jimie wyrażały zaskoczenie i to, że go nie poznają.
Jim myślał właśnie o przedstawieniu się, kiedy jeden z obecnych smoków przemówił pełnym głosem.
- Jim! - ryknął smok siedzący w połowie wysokości na przeciwległej ścianie amfiteatru, tak duży jak sam Jim.
Rozdział 10
Był to smok imieniem Gorbash. Jim przypomniał sobie, że największymi smokami w tej gromadzie byli zawsze Gorbash, którego ciało kiedyś zamieszkiwał, Smrgol, jego stryjeczny dziadek, oraz Bryagh, smok, który stał się renegatem i porwał Angie.