Jeśli dojdzie do wojny, będziemy walczyć po stronie Niemiec. I Włoch. Przypuśćmy, że nasza strona wygra. W rezultacie wzmocni to znacznie Niemcy. Włochy także. Ale co my na tym zyskamy?
- O to właśnie chodzi. Dlatego mówię panu, że ludzie mego pokroju są potrzebni. Niemcy mają wiele zalet, więcej wojska, lepsze uzbrojenie i bardziej jednolitą narodowościowo ludność. My zaś mamy tęgie głowy. Nasza Akademia Wojenna jest najlepsza na świecie. Wiem to z własnego doświadczenia. Na Boga, kapitanie! Czytał pan Blocha: „Czy wojna jest nieunikniona?” - Tu porucznik westchnął głęboko. - Przewiduje on, że po pierwszym ataku, w którym zginą miliony ludzi, wojna stanie na martwym punkcie i żadna z armii nie będzie w stanie dobrać się do drugiej. Wszyscy zaryją się w okopach jak krety, a łopata będzie równie niezbędna jak karabin.
- Tak, czytałem - potaknął głową Kunze. - Niewykluczone, że Bloch ma rację.
- Otóż to. I tak się właśnie stanie, jeśli się nie ockniemy. Pojawiły się ostatnio dwa wynalazki, które zmienią oblicze świata: silnik spalinowy i telegraf bez drutu. Mogłyby się stać w naszych rękach potężną bronią, gdybyśmy potrafili przenosić je do miejsc, gdzie mogą być przydatne. Tymczasem jednak niemieckie i francuskie regulaminy, podobnie jak nasze, uważają dalej atak na bagnety za broń ofensywną. Nadal upierają się przy używaniu kawalerii dla rozpoznania i koni jako środka transportu. Naszym jedynym ratunkiem jest zrewidować te poglądy i odrzucić wszelkie przestarzałe koncepcje narzucone nam zarówno przez naszych sojuszników, jak i wrogów, i pójść własną drogą. Francuski Sztab Generalny jest politycznie zmurszały. Niemcy są tępi. Ich szefa sztabu, generała von Moltke, relegowano z Akademii Wojennej, która jest szkółką dla dzieci w porównaniu z naszą. Mianowano go szefem sztabu dlatego, że jest pupilkiem Kajzera i nosi znakomite nazwisko. Kajzer nie dopuści nikogo z iskrą talentu do swego sztabu; wszystkie ważne stanowiska w armii obsadził książętami i papierowymi żołnierzykami, którzy nie mają najmniejszego pojęcia, czym jest wojna. Jeśli będziemy trzymali się Niemiec - to przepadniemy. Jeśli pójdziemy własną drogą, staniemy się światowym mocarstwem. Będzie to jednak nieosiągalne, dopóki ludzie tacy jak ja będą marnować czas na ćwiczebnym polu, ucząc rekrutów pucować do połysku guziki i czyścić latryny. Już samym idiotyzmem jest fakt, że tkwię w tym pokoju broniąc się przed tym nieprawdopodobnym oskarżeniem.
Kunze siedział bez ruchu nie spuszczając oczu z Dorfrichtera, z jego twarzy o zapadniętych policzkach i obwiedzionych sinymi kręgami oczu. Nie był w stanie przywrócić jej barwy wewnętrzny ogień, który sprawiał, że wypowiadane słowa przypominały lawę płynącą z czeluści wrzącego wulkanu. Więzienna bladość, ledwie tygodniowa, zdawała się pokrywać twarz jakby maską.
- Rad jestem, że przypomniał pan sobie wreszcie cel tego spotkania - wtrącił Kunze. - Istotnie, ciąży na panu posądzenie o morderstwo. Moim obowiązkiem jest przypomnieć panu, że wszystko, co pan do tej pory powiedział, pogłębia jeszcze owo oskarżenie.
Dorfrichter roześmiał się.
- Na Boga, kapitanie! Niech pan nie marnuje na mnie swej prawniczej sofistyki. Niech pan zachowa trochę względów dla moich zalet umysłu. Proszę mnie nie traktować jak surowego rekruta z zapadłej wiochy.
- Bynajmniej tak pana nie traktuję. Poza tym żywię szacunek dla pana inteligencji. Okazuje się jednak, że jest pan fanatykiem. Sama ambicja nie mogłaby pchnąć takiego jak pan człowieka do popełnienia zbrodni. Co innego ambicja sprzęgnięta z fanatyzmem...
Dorfrichter zerwał się z krzesła.
- Czy mógłbym zapalić papierosa, panie kapitanie? - spytał.
- Udzielam pozwolenia.