Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

W 450 roku wybuchło powstanie antyperskie, które doprowadziło po trzydziestu czte­rech latach do odbudowy niepodległego państwa, choć już w znacznie okrojonych granicach.
– Walczyli także z Bizancjum i kalifami – uzupełniłem. – Obecna Armenia zajmuje niecałe 10% dawnego terytorium.
– Młodzież Armenii uczyła się w szkołach Aten i Rzymu, później Konstantynopola – ciągnął Pan Samochodzik. – Pisać w swoim wła­snym języku, własnym alfabetem zaczęli już w I wieku. Dlatego zasta­nówcie się, zanim powiecie “mongolska dzicz"!
– Czyli Ormianie ze wsi Ahora byli autochtonami? – zagadnęła Zosia.
– Tak. Na tych terenach Ormianie żyli aż do 1915 roku, kiedy to nastąpiły straszliwe pogromy i rzezie Ormian. Wymordowano ich wów­czas półtora miliona, około 25% narodu. Ocaleli tylko górale w Nagornym Karabachu, ale ten autonomiczny okręg dzieli od Armenii trzydzieści kilometrów, a tereny te zasiedlają obecnie Azerowie. To rodzi kon­flikt, bo Ormianie są chrześcijanami, a Azerowie muzułmanami. Ale tak czy inaczej musimy zakończyć naszą wyprawę.
– Czy rezygnacja z dalszych badań tak blisko celu jest zdradą nauki? – zapytał Jacek. – Wystarczy kilka dni...
– Masz zapasy? – ostudziłem go.
– Nie mamy sprzętu obozowego, śpiworów ani sprzętu wspinaczko­wego – dodał Pan Samochodzik.
– Wszystko to mamy – zaprotestował Jacek. – Ukryte w bazie wujka Pawła w piwnicy karczmy w Dolinie Świętego Jakuba.
– A masz pomysł, jak tam wrócić? – zagadnąłem. – Zresztą tam pewnie roi się od wojska. Lepiej wymyśl coś innego, a na razie idziemy spać. Trzeba się wyspać, bo nie wiadomo, co przyniesie nam jutro.
– A kolacja? – zapytała siostrzenica szefa.
– Sądzę, że gdybyśmy mieli ją dostać, to byśmy ją dostali. Poszliśmy spać głodni.
 
Wiał wiatr, ale było całkiem ciepło. Ścieżka mijała po lewej stronie stożek Małego Araratu. Ludzie Admana szli gęsiego. Nie śpieszyli się, może nie chcieli męczyć dwu rannych?
– Dokąd idziemy? – zagadnął pan Tomasz mijającego nas Admana.
– Do Iranu – wyjaśnił ochoczo dowódca. – Zadekujemy was w niedużej wiosce i mam nadzieję, że nawiążemy kontakt z waszymi ro­dzinami, żeby wpłaciły okup. Nie będziemy zdzierać. Wystarczy nam osiemdziesiąt tysięcy dolarów za waszą czwórkę.
– Czyżbyście wierzyli w potęgę pieniądza? – zdziwił się Pan Samo­chodzik. – Sądziłem raczej, że jako rewolucjoniści jesteście ideowcami.
– Dopóki światem rządzą Amerykanie, broń najłatwiej kupić za dolary – powiedział Adman. – Dobrą broń, rosyjską. Zachodnia jest zawodna w naszym klimacie. Zresztą ponieśliśmy ostatnio duże straty w sprzęcie. Musimy mieć fundusze na zakup wyposażenia. Trzeba też dać trochę dolarów chłopom, którzy nas wspierają. To pomaga utrzymać zaplecze w postaci ludności miejscowej. Gdy wygramy, będziemy mieli wolny Kurdystan. Siądziemy sobie przed domami, będziemy pili herbatę albo kawę i śpiewali. Zaprosimy was wówczas w gościnę. Zobaczycie na własne oczy najdoskonalszy ustrój na świecie.
Przyśpieszył i niebawem znikł na czele kolumny.
– To przypomina opowieść profesora Wiercińskiego o tym, jak zła­pali go partyzanci ze Świetlistego Szlaku – mruknął pan Tomasz.
– Co to jest Świetlisty Szlak? – zaciekawiła się Zosia.
– Z grubsza biorąc coś takiego jak ci tutaj – ogarnął gestem niewielką karawanę. – Też chcą zbudować najdoskonalszy ustrój na ziemi rabując turystów i mordując przedstawicieli władz. Tyle tylko, że oni grasują w Peru. Wywodzą swe korzenie z czasów powstania Tupaca Amaru II. W rzeczywistości zaczęli działać w latach pięćdzie­siątych. Cieszą się sporą sympatią ludności. Ot, tacy amerykańscy Janosikowie. Rabują bogatych amerykańskich gringos i rozdają część łupów ubogim ziomkom.
– I co stało się z profesorem Wiercińskim?
– Pobrali od niego “dobrowolną" składkę na rozwój swojego ruchu w wysokości dwustu dolarów, a potem uraczyli dwugodzinnym wykła­dem na temat maoizmu jako najdoskonalszego z ustrojów.
– Nas też to chyba nie minie, tylko składka jest nieco wyśrubo­wana – mruknąłem ponuro.
Granica z Iranem nie wyglądała specjalnie imponująco. W szary gra­nit wbito niewysoki betonowy słupek.